Jeden z ośmiu badanych ma koronawirusa, ale nie wiedzą który, bo pogubili oznaczenia. A do tego chaos w płockim szpitalu

Gorące tematy Zdrowie Dołącz do dyskusji (3238)
Jeden z ośmiu badanych ma koronawirusa, ale nie wiedzą który, bo pogubili oznaczenia. A do tego chaos w płockim szpitalu

Zdajemy sobie sprawę, że nasza służba zdrowia nie jest przygotowana na walkę z koronawirusem – to wielkie wyzwanie nawet dla krajów, gdzie tego typu usługi stoją na wysokim poziomie. Niestety – w tym wypadku mamy deficyty nie tylko w ludziach i środkach, ale też organizacyjne czy nawet czysto intelektualne. 

Wojewódzki Szpital Zespolony w Płocku nazywany „Szpitalem na Winiarach” cieszy się bardzo słabą renomą w moim rodzinnym mieście. Ponieważ większość z blisko 3 milionów czytelników Bezprawnika pochodzi spoza Płocka podpowiem: zdziwicie się jak wiele wyników wskaże wyszukiwarka Google po wpisaniu do niej frazy „winiary umieralnia”.

E tam, w Płocku koronawirusa nie ma

W sobotę wieczorem karetka „zebrała z ulicy” pozbawionego dokumentów mężczyznę, który był nieprzytomny, a przy tym stopień rozgrzania jego organizmu wskazywał na wysoką gorączkę (mężczyzna nie był pijany, natomiast nie dało się zidentyfikować jego tożsamości). Krążące po mieście plotki o „zakażonym na Winiarach” nie były więc bezpodstawne, ponieważ podejrzany faktycznie znajduje się w szpitalu od kilku dni. Skandaliczne są natomiast okoliczności procedowania tego przypadku.

Wedle moich źródeł, które pochodzą bezpośrednio ze szpitala oraz jego otoczenia, karetka z mężczyzną zareagowała prawidłowo i zdecydowała się udać na oddział zakaźny. Kiedy jednak lekarz dyżurny z oddziału zakaźnego w Płocku (jest tam przygotowana specjalna izba przyjęć dla tego typu pacjentów – są 2 namioty na czas epidemii) zobaczył mężczyznę, odmówił hospitalizacji twierdząc, że w Płocku koronawirusa nie ma. Karetka z pacjentem została odesłana na SOR.

SOR nie miał pojęcia, że jedzie pacjent z gorączką

Jeżeli zastanawiacie się dlaczego w służbie zdrowia są problemy kadrowe, to między innymi dlatego, że na skutek całej sytuacji około 14 osób w płockim szpitalu jest aktualnie odsuniętych od pracy.

Mężczyzna został odesłany na SOR, gdzie pracownicy szpitala na Winiarach nie zostali uprzedzeni, że kierowany jest do nich pacjent z podejrzeniem koronawirusa. Na SOR wprawdzie nie miał już kontaktu z innymi pacjentami, natomiast w jego bezpośrednim otoczeniu znajdowali się lekarze, pielęgniarze i reszta personelu medycznego, którzy w żaden sposób nie byli zabezpieczeni epidemiologicznie. W tym wypadku nie zadziałały procedury, które kosztowały nas 14 osób, które mogłyby leczyć ludzi – a obecnie istnieje ryzyko, że zaraz same będą walczyły o zdrowie i życie. Dziś na dyżurze SOR, na 12 godzin dostępne są tylko 3 pielęgniarki. Pamiętajmy, że mówimy o szpitalu dumnie określającym się „wojewódzkim”.

Pomijam już tak stosunkowo mało istotny aspekt sprawy, jak prywatne komplikacje lekarzy, stawianie w stanie zagrożenia ich rodzin czy problemy zawodowe wpływające na przykład na dodatkowe lub prywatne praktyki lekarskie, których nie mogą wykonywać z racji kwarantanny. Jak dotąd nie ma żadnej pisemnej dokumentacji dla lekarzy, która potwierdzałaby fakt prowadzenia kwarantanny, gdyż wszystkie decyzje są podejmowane telefonicznie. Lekarze na kontrakcie mają ten sam problem, co inni pracownicy na umowach zlecenia – zostaną odseparowani bez środków zarobku.

Płock kompletnie nie jest gotowy na walkę z epidemią

Nie jest to zaskoczeniem, ponieważ służba zdrowia jest generalnie słabo przygotowana do obsługi tego typu wypadków. Już od kilkunastu dni spływają do mnie doniesienia o tym, że jeśli chodzi o materiały sanitarne chroniące przed zarażeniem, to na Winiarach pustki. Wedle moich informatorów, aktualnie na cały dzień w szpitalu przysługuje 5 masek: 2 chirurgiczne, 3 węglowe, a także 4 kombinezony. Płock czeka na dostawę zaopatrzenia, a w międzyczasie lekarze sami kupują sobie zabezpieczenia – tak, te maseczki za kilkaset złotych z sieci. Wyobraźmy więc sobie, że zapewne niejeden „biznesmen” z internetu jest obecnie lepiej zaopatrzony w tego typu instrumenty, od wojewódzkiego szpitala.

Pytanie brzmi – jak wygląda sytuacja pozostałych szpitali w innych regionach kraju?

Mazowiecka ruletka – 8 próbek, 1 zarażony, ale nie wiadomo kto

Tożsamość mężczyzny nie jest szpitalowi znana, co oczywiście ma miejsce regularnie i wówczas taki przypadek określany jest mianem „NN”. Szpital na Winiarach ostatecznie odizolował mężczyznę na OIOM-ie. Procedury bezpieczeństwa zostały więc – względnie – zachowane, może z wyjątkiem uprzedniego narażenia zdrowia, życia i funkcjonalności 14 osób ze służby medycznej. Pobrano próbki i przesłano je do badania.

Zakład wirusologii w Warszawie był ponoć dość sceptyczny badaniu „NN”. Włos jeżył mi się na głowie, gdy to słyszałem, bo NN to przeważnie alkoholicy, bezdomni itd. – potencjalni siewcy zarazy. Otóż wedle pogłosek, badanie osób o nieustalonej tożsamości jest niemożliwe, a przynajmniej trudne. To dziwi, bo przecież każdy przypadek opatrywany jest specjalnym kodem i za identyfikację służyć powinien ten kod. Trochę absurdalnie brzmi teza o tym, że skoro ktoś nie jest w stanie podać swojego imienia i nazwiska, to w sumie nie jest w stanie też zostać poddany badaniu na obecność koronawirusa.

Ktoś na Mazowszu ma wirusa

Teza o tym, że jest jakiś problem z badaniem ludzi bez tożsamości potwierdza się praktyką. Zwróciłem się z zapytaniem do Ministerstwa Zdrowia w tej właśnie sprawie, jednak nie otrzymałem jak dotąd odpowiedzi (co jest zrozumiałe, na pewno mają tam teraz sporo pracy).

I tutaj historia ta wchodzi w kulminacyjną fazę tego jak wiele jest jeszcze do poprawy, jeśli mamy wszyscy przejść względnie suchą nogą przez pandemię.

Z całego województwa – w tej konkretnej transzy – zebrano do zbadania 8 próbek (prawdopodobnie wszystkie od NN), a następnie stwierdzono, że wśród niech rzeczywiście znajduje się jedna osoba zarażona koronawirusem. Ale nie wiadomo która! Wiele wskazuje na to, że „Warszawa” (jak mówią w płockim szpitalu) je pogubiła, pomyliła, źle zakodowała. Coś zrobiła nie tak. Kilka mazowieckich szpitali ma więc dziś w swoich szeregach Kota Schrödingera, jednocześnie zarażonego, jak i niezarażonego pacjenta.

Poprzednie próbki – przynajmniej w Płocku – pobrano w sobotę o godzinie 18.00. Ustalenie ich stanu trwało 3 doby. Teraz badanie trzeba powtórzyć, co będzie trwało zapewne równie długo, a to oznacza kwarantannę między innymi dla płockich pracowników służby medycznej.

Nie panikujmy, ale patologie trzeba piętnować

W tej historii dostrzegam pięć zasadniczych patologii:

  • „lekarz” z oddziału zakaźnego w Płocku, który odesłał karetkę
  • fakt, że płoccy lekarze z SOR nie wiedzieli, że jedzie do nich pacjent z podejrzeniem koronawirusa
  • szpital w Płocku, który nie wyposażył lekarzy w dodatkowe zabezpieczenia – stan zapasów i środków sanitarnych jest tragiczny i kompletnie niegotowy na epidemię
  • absurdalny problem z badaniem próbek osób bez znanej tożsamości
  • chaos, w wyniku którego pogubiono właściwe rezultaty i nieumiejętność zidentyfikowania chorej osoby w gronie 8 podejrzanych

Oczywiście mam świadomość, że jesteśmy w ciężkiej sytuacji. To ja na Bezprawniku apelowałem, by nie panikować, zachowywać się z rozsądkiem, a także wyrozumiałością. Jednak wpisy z internetu na hasło „winiary umieralnia” nie pochodzą wcale z tego tygodnia, a błędy systemowe popełniane latami teraz mogą zacząć zbierać żniwo w stopniu znacznie bardziej imponującym, niż do tej pory. A takie przypadki – na co zwracają też uwagę moi informatorzy – należy nagłaśniać.

Czytaj też: Krzyczeli: „Niech jadą”. Teraz wołają: „Pomagajcie”. I pomoc przyjdzie. A koronawirus wreszcie nauczy polityków szacunku do lekarzy