Pies błąkał się po drodze więc pani uznała, że go sobie weźmie. Teraz musi szukać transportu dla pieska z Warszawy w Bieszczady

Codzienne Dołącz do dyskusji (1298)
Pies błąkał się po drodze więc pani uznała, że go sobie weźmie. Teraz musi szukać transportu dla pieska z Warszawy w Bieszczady

Pies szedł poboczem, więc pewna pani postanowiła go zabrać. Z góry uznała, że jest on bezdomny i potrzebna mu pomoc. Efekt? Właściciele musieli go odebrać z drugiego końca Polski. Chyba ktoś powinien wytłumaczyć pani, że psy, zwłaszcza poza miastem, chodzą czasem luzem i nie można ot, tak zabierać ich do domu.

Gdzie zgłosić bezpańskiego psa?

Ostatnio moją uwagę zwrócił post pewnej pani na grupie Bieszczady. Post opatrzony był zdjęciem jamnika z apelem o pomoc. Z opisu sytuacji wynikało, że pani przebywająca na wakacjach w Bieszczadach zgarnęła do samochodu psa i zabrała go do domu, do Warszawy. Szybko okazało się, że pies ma właścicieli, którzy chcą go odzyskać. Niestety pani nie znalazła już czasu na zwrot pieska, w naprawianie swojego błędu zaangażowała jednak cały Internet. Po kilku dniach pies wrócił do właścicieli, ale w tej historii uderza mnie zupełnie coś innego.

Stare dobre przysłowie mówi, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, i w przypadku tej pani sprawdza się doskonale. Trochę nie mieści mi się w głowie, że jadąc samochodem, zgarniam pierwszego spotkanego psa z pobocza. Zwłaszcza że sytuacja miała miejsce w środku wsi, właściwie tuż przy zabudowaniach. Oczywistą rzeczą jest, że w szczególności w małych miejscowościach, na odludziu (a w tej sytuacji miejscowość była położona w głębokich Bieszczadach) psy mogą chodzić swobodnie i nie są zamykane w domu. Jeśli więc pani chciała rozsądnie pomóc, mogła wysiąść z samochodu i po prostu zapukać do pobliskiego domu.

Zdrowy rozsądek

Zdaję sobie sprawę, że przypisywanie sobie chwalebnego czynu uratowania bezdomnego psa jest teraz niezwykle popularne w mediach społecznościowych, ale warto pamiętać, że w przepisach lokalnych w każdej gminie istnieje program pomocy bezdomnym zwierzętom. Każda gmina ma opracowany własny system ratowanie takich zwierząt. Przed zafundowaniem biednemu zwierzęciu wielokilometrowej wycieczki i rozłąki z właścicielami warto najpierw zadzwonić do miejscowego urzędu albo sołtysa danego sołectwa. (Bardzo często już na tym etapie otrzymamy imię i nazwisko właściciela). Pomocny może okazać się również miejscowy komisariat policji. Tam otrzymamy instrukcję postępowania w takich sytuacjach, a najczęściej informację o poszukujących zguby właścicielach. Jeżeli właściciele się nie znajdą, gmina ma obowiązek ich poszukiwania i zaopiekowania się zwierzęciem. Po wyznaczonym czasie, jeżeli poszukiwania właścicieli okażą się bezskuteczne, zwierzę może zostać adoptowane. Przykro mi to stwierdzać, ale pani w mojej opinii nie wykazała się bohaterstwem a brakiem rozsądku.

Mam nadzieję, że w przypadku innych zwierząt nikt nie wykaże się taką nadgorliwością. Trudno będzie odwieźć w Bieszczady np. kozę albo konia, w końcu te zwierzęta też bywają wypuszczane luzem i zdarza się, że chodzą bez nadzoru. Może według was jest to trochę przerysowany przykład, ale ma on na celu uświadomienie absurdalności zachowania bohaterki tego zdarzenia. Bez względu na to, czy jest to pies, kot, czy koń mamy, w takich sytuacjach do czynienia tak naprawdę z kradzieżą. I jeśli właściciele chcieliby wyciągnąć od tej pani konsekwencje prawne, to byłaby to słuszna droga.