Przepis o „polskich obozach” wygląda, jakby napisał go pijany student prawa, na smartfonie, w kolejce do toalety, kiwając się do Despacito

Gorące tematy Państwo Zbrodnia i kara Dołącz do dyskusji (321)
Przepis o „polskich obozach” wygląda, jakby napisał go pijany student prawa, na smartfonie, w kolejce do toalety, kiwając się do Despacito

Holokaust to sprawka Niemców, nie Polaków. To oczywiste. Ale nowe prawo, które w teorii miało służyć do ścigania osób operujących frazą polskie obozy śmierci to bubel prawny, którego skutki (negatywne zresztą) będą wyłącznie natury politycznej. Nikt na podstawie tych przepisów skazany nie będzie. Dlaczego?

Dyskusje o przeszłości – zwłaszcza niechlubnej – nie są łatwe. Po kilkudziesięciu latach trudno z pełnym przekonaniem zrozumieć, a co dopiero ocenić, działania naszych przodków. Zwłaszcza ekstremalne sytuacje – a takie niewątpliwie miały miejsce w czasie niemieckiej i sowieckiej okupacji na polskiej ziemi – mogły popychać, i, jak powszechnie wiadomo, popychały nieraz do zbrodni.

Polacy nie budowali jednak obozów śmierci. Mimo to od lat w zagranicznych mediach zdarzało się spotykać z takim właśnie określeniem: polskie obozy śmierci (ang. „Polish death camps”). Ze zrozumiałych względów wywoływało to oburzenie Polaków, które nierzadko kończyło się publikacją sprostowań. Ale dla niektórych polityków to było za mało. Niektórzy politycy uznali, że używanie określeń fałszujących historię wymaga nie zabiegów dyplomatycznych, lecz prawnych. A czy jest lepsza metoda edukacji niż karanie (na wzór bicia dzieci – starego i sprawdzonego sposobu wychowawczego)?

Holokaust to nie polska zbrodnia – ale karanie za użycie zwrotu polskie obozy śmierci jest kontrproduktywne

I jak Patryk Jaki pomyślał, tak zrobił, a posłowie ochoczo przegłosowali. Dyplomatyczna awantura z Izraelem, którą wywołało przyjęcie przez parlament, to początek klęski na polu wizerunku Polski na świecie. Niestety, okazuje się, że świat – nieco opacznie, trzeba przyznać – zrozumiał to w ten sposób, jakby Polska negowała Holokaust, albo coś w tym stylu. Zwracałem już jednak uwagę w poprzednim tekście, że przyjęty tekst ustawy jest wysoce nieprecyzyjny. I zdanie swoje podtrzymuję, bo przepis

kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie (…) lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega grzywnie lub karze pozbawienia wolności do lat 3

wygląda, jakby napisał go pijany student pierwszego roku prawa, w sobotę wieczór, na smartfonie, w kolejce do toalety, kiwając się do Despacito. Tak jest słaby. Poczynając od nieznanego przepisom prawa sformułowania „Naród Polski” (a trudno obmawiać coś niezdefiniowanego prawda), to jedna, wielka niewiadoma. Na gruncie tego przepisu można by wręcz uznać, że sformułowanie „w czasie II wojny światowej Polacy również zabijali Żydów, choć były to nieliczne przypadki i nie stanowiły zorganizowanego systemu ludobójstwa” może podlegać pod ww. przepis, skoro użyto sformułowania „Polacy” (w domyśle – naród) popełniali przestępstwa stanowiące zbrodnię przeciwko ludzkości.

Ale nieprecyzyjność przepisów to jedno. Ich nieskuteczność to rzecz dużo poważniejsza. Jak bowiem wskazują politycy sejmowej większości, nowa ustawa ma pozwolić na ściganie osób świadomie piszących o „polskich obozach śmierci”. Skuteczność przepisów na gruncie międzynarodowym jest jednak iluzoryczna, by nie rzec: niemożliwa. Dlaczego?

Ekstradycja do Polski za „polskie obozy śmierci”?

Aby móc kogoś skazać za przestępstwo, wypadałoby go przesłuchać, postawić zarzuty i osądzić. Tu przydaje się fizyczna obecność podejrzanego. Co jednak, gdy sformułowania polskie obozy śmierci użył np. amerykański dziennikarz? Cóż, aby możliwa była jego ekstradycja, musi zostać spełniony szereg warunków, w tym jeden kluczowy. Otóż, zgodnie z ogólnymi zasadami prawa międzynarodowego (obecnymi również w polskiej konstytucji), które wprost zapisano w polsko-amerykańskiej umowie o ekstradycji (link):

Przestępstwem stanowiącym podstawę wydania jest przestępstwo, którego według prawa obowiązującego w obu Umawiających się Państwach jest zagrożone karą pozbawienia wolności o maksymalnym wymiarze powyżej jednego roku lub karą surowszą.

Z reguły sprawy o ekstradycję dotyczą np. zabójstwa – przestępstwa dość powszechnie występującego w kodeksach karnych różnych państw. A teraz zastanówmy się: w ilu krajach karane jest/będzie „pomawianie Narodu Polskiego”?

No właśnie. Jeśli więc ktokolwiek uważa, że nowe prawo pomoże w ściganiu kogokolwiek za cokolwiek – przynajmniej na arenie międzynarodowej – to się grubo myli, a całą sprawę należy traktować wyłącznie w kategoriach politycznych, nie prawnych. Bo z prawem to ma niewiele wspólnego.