Mamy 2017 rok, ale służba zdrowia wciąż nie jest dla pacjentów, bo ci są tylko złem koniecznym

Gorące tematy Zdrowie Dołącz do dyskusji (166)
Mamy 2017 rok, ale służba zdrowia wciąż nie jest dla pacjentów, bo ci są tylko złem koniecznym

70 miliardów złotych – mniej więcej tyle państwo wydaje z budżetu na opiekę zdrowotną. To cztery lata finansowania programu 500+, albo równowartość 140 kolekcji Czartoryskich. Szkoda tylko, że pacjent wciąż jest w placówkach medycznych traktowany jako zło konieczne. A może to konsekwencja tego, że w Polsce publiczne = dziadowskie?

Marek Krześnicki jest, w teorii, wymarzonym klientem służby zdrowia. Płacę podatki, ale nie generuję nadmiernych wydatków – ot, od czasu do czasu (raz do roku) potrzebuję L4, a w wieku 8 lat zakładano mi gips na nadgarstki. Ale tak się złożyło, że dzisiaj wizyta u lekarza pierwszego kontaktu była konieczna (bo wczoraj nie było miejsc). No to dzwonię, od 7 rano. Trzydzieści prób nieudanych, w końcu trafiłem na wolną linię, i po raptem kwadransie słuchania brzęczącej muzyczki, udało mi się połączyć z recepcją.

– Dzień dobry, chciałbym się umówić na wizytę do doktor X.

– Niestety, do doktor już nie ma miejsc, można przyjść jutro.

– Ale ja potrzebuję być dzisiaj. Może być inny lekarz, tydzień temu miałem wizytę u doktora Y.

– Tak, ale doktor Y miał wtedy zastępstwo, pan jest przypisany do doktor X.

– No tak, ale skoro doktor X mnie nie przyjmie, to może jednak doktor Y mógłby mnie znowu przyjąć i wypisać kolejną receptę?

– Nie, pan jest przypisany do doktor X. Może pan przyjść do przychodni i poprosić panią doktor, może pana przyjmie.

– Zaraz, to mam się prosić o wizytę, mimo, że inny lekarz ma wolne terminy dziś?

Służba zdrowia, ale czyjego?

Nowoczesna przychodnia, wybudowana kilka lat temu, wchodząca w skład większej sieci przychodni, a pacjent, w 2017 roku, jest zdany na łaskę i niełaskę lekarza. Pomijam przy tym fakt, że powinienem przyjść do lekarza na godzinę 12 tylko po to, by zostać – być może, przecież nie ma pewności – przyjętym jako ostatni pacjent od godzinie 18.

Takie traktowanie „klientów” w sumie jednak nie powinno mnie specjalnie dziwić. Nie tylko w placówkach zdrowia, ale i w sądach (jedno i drugie w świetle orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej stanowią przejaw władzy publicznej) obywatele zderzają się często ze ścianą niechęci i braku profesjonalizmu. Zobaczcie nagranie z rozprawy w jednym z sądów, w których obywatele zostali potraktowani przez sędzię jak wrogowie, bo wytknęli jej nieznajomość przepisów (dla niecierpliwych: emocje rosną od piątej minuty):

Sprawą zajmuje się już Ministerstwo Sprawiedliwości, które bez problemu znajduje ostatnio argumenty na udowodnienie swojej tezy, że sądownictwo w Polsce należy zaorać zreformować. „Władza” w Polsce wciąż zapomina, że jest dla obywatela, a nie – obywatel dla władzy, dlatego Zbigniew Ziobro bez problemu znajdzie społeczne poparcie dla głębokiej, choć bezsensownej, reformy wymiaru sprawiedliwości i kolejnych potyczek z sędziami.

Problem w tym, że nawet najlepsze przepisy – których i tak zresztą nie mamy – ani nie zagwarantują przestrzegania praw pacjenta, ani rzeczywiście sprawiedliwych sędziów wydających dobre wyroki.