I kolejny podatek na horyzoncie – rząd ma w planach wprowadzenie „bykowego”

Podatki Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (415)
I kolejny podatek na horyzoncie – rząd ma w planach wprowadzenie „bykowego”

Przez tzw. lockdown sytuacja gospodarcza w kraju szybko się pogarsza, wydatki rządu związane z epidemią rosną, a fiskalny walec wrzuca kolejny bieg. Tym razem na celowniku znaleźli się młodzi, bezdzietni single. Pod przykrywką, a jakże, walki z niskim wzrostem demograficznym planowane jest wprowadzenie „bykowego”.

Zapowiedź zmian polityki fiskalnej dotyczącej osób nie posiadających dzieci dokonała się między wierszami wypowiedzi Minister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Marleny Maciąg. Podczas wideokonferencji państw Grupy Wyszehradzkiej (Polski, Czech, Słowacji, Węgier), poświęconej wyzwaniom demograficznym oraz polityce społecznej, polska minister zasugerowała nowe rozwiązania podatkowe.

Powrót do przeszłości

Co prawda minister Maciąg nie wspomniała wprost, że chodzi o wprowadzenie „bykowego”. Takie domniemanie jest jednak uzasadnione wobec faktu, że w przeszłości obóz rządzący niejednokrotnie rozważał już takie rozwiązanie. Ostatnio miało to miejsce w 2019 roku. Wtedy jednak pomysł wprowadzenia tego podatku został zarzucony wobec negatywnego odbioru społecznego. Dziś pomysł wraca na tapet. Warto odnotować, że „bykowe” funkcjonowało już kiedyś, w czasach słusznie minionych epoki PRL. Trzeba przyznać, że Prawo i Sprawiedliwość taczkami dowozi amunicję przeciwnikom, którzy uważają tę partię za w zasadniczej mierze bazującą na sentymencie do czasów realnego socjalizmu.

Wprowadzenie „bykowego” to ekonomiczno-ideologiczny koszmarek

Póki co, nie wiemy nic więcej, w szczególności nie znamy zakresu podmiotowego, przedmiotowego ani stawek potencjalnego podatku. Jeśli rządzący naprawdę zdecydują się na jego wprowadzenie, należy się spodziewać, że uzasadnienie ukierunkowane będzie oczywiście na względy polityki  demograficznej.

Jednak system fiskalny to system naczyń połączonych, który w ostatecznym rozrachunku należy rozpatrywać całościowo. Pokrycie wydatków socjalnych związanych z posiadaniem dzieci z wpływów nowo wprowadzonej daniny, w rzeczywistości pozwoli na uwolnienie innych środków i przeniesienie ich na inne sfery budżetu (walka z pandemią? a może  kolejne wydatki na realizację misji mediów publicznych). Tylko cudów nie ma – na końcu zapłaci za to opodatkowany, w tym przypadku bezdzietny młody obywatel, często z samego dołu piramidy zarobkowej, który nawet nie myśli o dzieciach bo….ledwo jest w stanie utrzymać sam siebie.

Jest do pewnego stopnia zrozumiałe, że w związku z sytuacją epidemiczną budżet państwa jest w trudnej sytuacji (a czy kiedykolwiek był w łatwej?). Jednak uzasadnianie nowego obciążenia fiskalnego ingerowaniem w tak intymną sferę każdego człowieka, jak posiadanie stałego, usankcjonowanego prawnie związku, czy też dzieci, budzi mój głęboki sprzeciw. O wiele łatwiej było mi zaakceptować chociażby podatek cukrowy, w myśl zasady, że jeśli coś opodatkowujesz, to masz tego mniej (a więc w pierwszej kolejności rzeczy szkodliwe, byle nie przekroczyć szczytu krzywej Laffera). Ingerowanie w sferę tak prywatną jak stan cywilny i posiadanie dzieci to już nie ekonomia, to ideologia. Tak naprawdę nie wierzę, że chodzi o cokolwiek innego, niż rozpaczliwe zasypywanie rosnącej dziury budżetowej z pieniędzy obywateli, możliwie najlepiej przypudrowane PRowo. Ten rząd nie dał powodów przypuszczać, że myśli o czymkolwiek długofalowo. A potem obywatel nie ma innego wyjścia, niż myśleć, jak nie płacić podatków. Kiedyś przyjdzie taki dzień, że trzeba będzie, jak powiedziała pewna kandydatka na prezydenta, napisać te podatki od nowa.