Jeśli uważasz, że polscy posłowie rozmieniają się na drobne i zajmują mało istotnymi rzeczami, to być może poprawią ci wieści z Ukrainy, na której zakazano… Gerarda Depardieu.
Gerard Depardieu generalnie nie ma dobrej prasy w światowych mediach już od pewnego czasu. Do Rosji przeprowadził się z Francji w dość medialnych okolicznościach – przeraziła go perspektywa płacenia dość absurdalnego podatku dla najbogatszych Francuzów opiewająca na zdecydowaną większość wynagrodzenia (ostatecznie podatku tego nie udało się przeforsować francuskiej lewicy).
Nie brakowało jednak wówczas wielu ciepłych słów pod adresem Rosji oraz Vladimira Putina. W międzyczasie jednak sytuacja międzynarodowa dość mocno się zaogniła. Rosja okupuje ukraiński Krym oraz część zachodniej Ukrainy.
Gerard Depardieu przegapił doskonałą okazję, by milczeć i niestety w ostatnich miesiącach wsławił się takimi cytatami, jak „Kocham Rosję i kocham Ukrainę, która jest częścią Rosji”. Takich wypowiedzi było niestety więcej.
Reakcja Ukraińców przyjęła natomiast dość niespodziewaną formę. W mojej ocenie niepoważną z punktu widzenia dużego państwa, ale sytuacja jest wyjątkowa – nie będę oceniać kraju będącego w trakcie wojny. Ich zdaniem promowanie poglądów i postaci takich jak Depardieu stanowi zagrożenie dla narodowego bezpieczeństwa.
Francuski Le Figaro potwierdza, że o aktorze nie będzie się mówiło w debacie publicznej, a ukraińska telewizja nie będzie emitowała filmów z jego udziałem.
Zastanawiające jest jednak co będą oglądali Ukraińcy, ponieważ od początku lipca, na listę „postaci zakazanych” trafiło już blisko 600 osób. Wśród znanych postaci świata kultury, za proputinowskie poglądy, zakazano między innymi Emira Kusturicę, Olivera Stone’a oraz Stevena Seagala (no, akurat w tym ostatnim przypadku to ukraińskie społeczeństwo raczej wyświadczyło sobie przysługę).