Nintendo to dość specyficzna firma, która swoje gry wydaje na tworzone przez siebie konsole. Ale, tak z ręką na sercu, kto nigdy nie grał w Pokemony na komputerze?
Oczywiście platformą docelową dla gier typu Pokemon Red, Pokemon Gold itd. był GameBoy. Wielu osobom doskwierał jednak fakt, iż potrzebny był do tej gry dodatkowy sprzęt (a tym samym wydatek). Piraccy specjaliści tworzyli więc w zaciszach swoich kryjówek emulatory, czyli programy, które przekonywały komputer, że jest GameBoyem i jest w stanie odpalać gry z najpopularniejszej przenośnej konsolki świata. W ten sposób m.in. słynne gry o przygodach Pokemonów (i ich trenerów) trafiły pod strzechy polskich graczy, choć wielu musiało się ograniczać do platformy, którą jest pecet.
Skąd brano emulatury i romy? Ja pamiętam, jak jeszcze sprzedawali je na bazarku Rosjanie. Ale z czasem nawet w dobie internetu „modemowego” były dosłownie wszędzie. W sieci roiło się od pomniejszych stron o grach lub Pokemonach, z których można było pobierać gry. Takimi witrynami od wielu lat są też w Stanach Zjednoczonych LoveROMS.com i LoveRetro.co.
12 milionów dolarów kary za romy
Nie ma przebacz. Jak donosi TorrentFreak, twórcy tych stron w wyniku sporu sądowego zakończonego ostatecznie ugodą musieli zamknąć swoje internetowe dzieła, wystosować oficjalne przeprosiny pod adresem Nintendo. Autorom witryn zarzucano nie tylko naruszenie praw autorskich, ale również bezprawne posługiwanie się znakami towarowymi, co powodowało wymierne straty. Najbardziej dotkliwa wydaje się oczywiście kwota odszkodowania. Żadne tam symboliczne 500 złotych na cele charytatywne – piraci muszą zapłacić Nintendo 12 milionów dolarów, co jest równowartością około 46 milionów złotych.
Zapewne, podobnie jak ja, dziwicie się, że jakieś małżeństwo z Arizony zawiera sobie z Nintendo lekką ręką ugodę na kwotę 12 milionów dolarów. TorrentFreak spekuluje, że taka kwota znajduje się „na papierze” i zostanie poddana w oficjalnym komunikacje, jednakże w rzeczywistości zostaną przekazane japońskiej spółce znacznie mniejsze pieniądze.
Niewątpliwie jest to prawdopodobne, gdyż teraz każdy chyba kilka razy zastanowi się, czy chce udostępniać w sieci Donkey Konga, Mario Kart czy Pokemony. Swoją drogą, polecam mój artykuł „abandonware a prawo”, w którym wyjaśniam, że nawet stare i opuszczone gry nie są tak po prostu „wolne”.