Prawo w lekturach? Wolne sobie. Nie ma wśród książek w podstawówce prawie żadnej takiej, która porządnie uczy o konsekwencjach popełniania złych czynów. Zwykle bohaterowie łamią zasady i uciekają z uśmiechem na twarzy. Co jest, oczywiście, ciekawe, ale w ogólnym rozrachunku nie uczy niczego.
Nasi czytelnicy co prawda pamiętają takie lektury, których treść była dydaktyczna i przekazywała coś więcej niż „bohater miał wspaniałe przygody i wszystko dobrze się skończyło”. Dzieci obecnie nie mają jednak tej wygody w szkole, gdyż książki czytają czasem przygodowe, czasem lekko filozoficzne, ale w żadnym wypadku nie takie, które uczą ich o konsekwencji czynów oraz o tym, że nie ma zbrodni bez kary.
Oczywiście szkoła przygotowuje dzieci do tego, że mają postępować zgodnie z prawem i w duchu patriotyzmu, zachowywać się przyzwoicie i kształtuje obywatelską postawę. Problem w tym, że nie na języku polskim, gdzie dostają lektury oddziałujące na wyobraźnię.
Przed reformą był jeszcze „Pinokio”. „Pinokio” pod tym względem był lekturą wybitną, uczył o konsekwencjach złodziejstwa („głód nie usprawiedliwia kradzieży”), złego zachowania, wykolejenia społecznego. Uczył o konsekwencjach. Teraz, dopiero w siódmej klasie, pojawia się „Balladyna”. I to w zasadzie tyle.
Prawo w lekturach
Przyjrzyjmy się lekturom obowiązkowym. „Akademia Pana Kleksa” – świetna opowieść o wyobraźni, baśniach, o uczuciach, doskonała powieść przygodowa. „Opowieści z Narnii” – biblijne nawiązania, piękna fantastyka, dużo nawiązań do baśni, opowieść o rodzinie i poświęceniu. „Ania z Zielonego Wzgórza” – opowieść o wyobraźni, o tym, jak uczuciowa sierota zmieniła postrzeganie świata wśród cyników i zgorzkniałych, starszych ludzi. „Chłopcy z Placu Broni” – historia o tym, że czasami warto poświęcić życie dla wyższych wartości, opowieść o prawdziwej przyjaźni, jedyny kontakt z literaturą węgierską, jedyna tak głęboka i wzruszająca opowieść.
Są świetne. Problem w tym, że nie ma żadnej, która uczy o czynach i ich konsekwencjach. Mamy „Przygody Tomka Sawyera”, gdzie, tak się składa, mamy bez przerwy unikanie konsekwencji czynów, bo zawadiaka Tomek zawsze wywinie się karze (za co go uwielbiamy).
W siódmej klasie pojawia się wzmiankowana już „Balladyna”, a później czekamy aż do szkoły średniej, gdzie wreszcie otrzymujemy lektury na tym poziomie. I to jest niewłaściwe.
Nie ma zbrodni bez kary
Piszę o tym dlatego, że moja mama – polonistka – zadała uczniom pracę o tytule „nie ma zbrodni bez kary” i poza Balladyną nieszczególnie wiedzieli, do czego się odnieść. Ktoś wspomniał o Adamie i Ewie, to w zasadzie tyle.
Mamy co prawda mit o Syzyfie, ale w szkołach często jest pomijany. Podobnie jest z baśniami, które poznajemy w dzieciństwie, ale o których szybko zapominamy. Z przytoczonych lektur niewiele zaś można wynieść, jeśli o zbrodnię i karę chodzi. Tylko ten nieszczęsny „Pinokio”, który mógł zostać w kanonie lektur i mógł przemawiać do dzieci za pomocą pięknych i przekonujących obrazów tego, do czego prowadzi nieposłuszeństwo wobec słusznych zasad.
To całkiem zrozumiałe, że dzieci do pewnego wieku nie dostają do rozstrzygnięcia trudnych zagadnień filozoficznych w rodzaju: czy jest taka zbrodnia, która mogłaby uniknąć kary? Czy zawsze na zło odpowiada się złem? Czy istnieje większe dobro? Oczywiście, że nie. Mimo to, od początku uczą się o dobru i złu w nieco abstrakcyjnych kategoriach (na religii), za to niewiele biorą z literatury. A powinni, bo to właśnie ona, zwłaszcza w najmłodszych latach, drukuje się głęboko w ludzkiej świadomości.