Mało książek czytam, to i słownictwo ubogie. Dlatego do tej pory waham się czy artykuł Tomasza Walczaka jest absurdalny, czy też raczej niedorzeczny.
Autor ubolewa nad poziomem czytelnictwa w Polsce. Jak przytacza: 63 proc. Polaków nie przeczytało w ciągu roku żadnej książki. 19 proc. z nas żadnej w domu nie posiada. Dygresja – jestem właśnie po weekendowo-wiosennych porządkach i najświeższe postanowienie na nowe mieszkanie jest takie, że z książek i szpargałów to będę miał tam tylko iPada.
Wracając do pana Tomasza. W swoim felietonie wysnuwa on tezę, że niskie czytelnictwo w Polsce ma wymiar ekonomiczny.
We współczesnej Polsce czas wolny staje się luksusem, na który nie każdy może sobie pozwolić. Niskie pensje, które często zmuszają do pracy na dwa etaty, presja pracodawców do wyrabiana nadgodzin skurczyły dobę przeciętnego Polaka. Do tego dochodzi przemęczenie, które sprawia, że po całym dniu harówy człowiek woli się odprężyć przed telewizorem niż wysilać się nad książką. Powracamy więc do mrocznych początków kapitalizmu, kiedy praca była główną ludzką aktywnością i wraz z tym umiera u nas kultura wolnego czasu.
Z tymi stwierdzeniami można jeszcze polemizować, wdawać się w dyskusję i zastanawiać nad trafnością tezy. Faktem jest, że mój realny czas poświęcany obowiązkom zawodowym trwa 14-18 godzin dziennie, podobnie również w weekendy i czasu na czytanie jest zwykle niewiele. Nie jest jednak tajemnicą, że autor ma na myśli głownie nie znienawidzonych kapitalistów mojego pokroju żyjących z wyzysku ludzi (czyli na ogół wyzysku samych siebie), a osoby z ośmiogodzinnym dniem pracy, którzy dodatkowo mają urlopy niepolegające na standardowym garbieniu się przy laptopie, z tą odmianą, że w barze na plaży.
Wydaje mi się jednak, że jest to mimo wszystko diagnoza nietrafna, idealizująca potencjał intelektualny naszego społeczeństwa oraz – również błędnie – utożsamiający czytanie książek z jakąś najwznioślejszą formą spełniania wolnego czasu, której każdy będzie się oddawał z lubością.
Paniątka z dobrego domu, czytelnicy
Potem wjeżdża prawdziwa petarda:
Dziś czytanie znów staje się rozrywką głównie paniątek z dobrych domów, które jak przed laty zabijają czas przygodą z literaturą. Zwykły, ciężko pracujący człowiek na uniesienia literackie nie ma ani czasu, ani głowy.
Autor ucieka tutaj w bardzo stygmatyzujące i w lewicowych środowiskach kwestionowane zachowanie „klasizmu”, czyli negatywnego sortowania ludzi według zasobności portfela i środowisk, z jakich się wywodzą. Ten przykład nietolerancji wobec osób z dobrych domów jest bardzo stygmatyzujący i obraźliwy, być może nawet naruszający prawa – w naszym społeczeństwie – mniejszości ludzi wywodzących się z tzw. dobrych domów.
Autor na poparcie swojej tezy przedstawia też przykłady państw unijnych z „ludzkim modelem kapitalistycznym”:
Zresztą wystarczy spojrzeć, w których krajach UE czyta się najwięcej książek. W statystykach, królują Szwecja, Holandia, Dania, Wielka Brytania czy Niemcy – czyli państwa o modelu kapitalizmu z ludzką twarzą, gdzie czas wolny od pracy uważana jest za zdobycz cywilizacyjną i zwykłą świętość, a godne pensje, które wystarczają na życie, normą.
Tyle tylko, że jeśli poświęcimy na research całe dwie minuty więcej, nagle okaże się, że na świecie książkom najwięcej poświęca się w tak „ludzkich” krajach jak Indie, Tajlandia, Chiny, Filipny, Egipt, Czechy czy Rosja.
Czy czytanie książek czyni lepszym człowiekiem?
W Polsce od lat panuje pseudointeligencka moda na obnoszenie się liczbą przeczytanych książek jako formą dowodu na bycie mądrym człowiekiem. Kompletnie nie potrafię się zgodzić z tezą, że Remiugiusz Mróz czy kolejna powiastka o mieczach i smokach jest w stanie kogoś uczynić mądrzejszym, a niestety większość osób na tym opiera swoje wyśmienite statystyki. To rozrywka, fajna rozrywka, która jednak intelektualnie nie odbiega od filmu i gry komputerowej.
Polacy czytają książki i na tle światowej średniej wcale nie wypadają pod tym względem aż tak źle. Należy jednak pogodzić się z tym, że jest to co do zasady wymagająca forma rozrywki, która w ostatnich czasach musi mierzyć się z bardzo wymyślnymi rywalami w postaci Netfliksa, gier, telewizji czy… internetu. Jeśli bowiem podliczymy portale internetowe, może się okazać, że Polacy czytają najwięcej w swojej historii. I nikt nie przekona mnie, że Remigiusz Mróz jest bardziej elitarny i stymulujący dla mózgu, niż pobieżna lektura np. Financial Times.