Prawo karne, jak sama nazwa wskazuje, opiera się o karanie sprawców przestępstw. Chodzi o wymierzanie sprawiedliwości, prawda? Tyle tylko, że pojęciem krzywdy i szkody operuje raczej prawo cywilne. Przestępstwa bez ofiar są tak samo ścigane i karne przez państwo. Nie bez powodu – silny związek z tym faktem ma… domniemanie racjonalności ustawodawcy.
Domniemanie racjonalności ustawodawcy pozwala upewnić się, że przestępstwa bez kary znalazły się w systemie prawnym nie bez powodu
Obowiązującą definicję przestępstwa możemy znaleźć w art. 1 kodeksu karnego. Jest to czyn zabroniony przez obowiązującą w chwili jego popełnienia ustawę, niebędący wykroczeniem, o nieznikomej szkodliwości społecznej. Dodatkowo, czyn sprawcy musi być bezprawny i zawiniony. Już na pierwszy rzut oka można się przekonać, że przestępstwa bez ofiar (ang. „Victimless Crime”) mogą się bez przeszkód formalnych znaleźć w katalogu czynów zabronionych przez kodeks karny, czy inną ustawę.
Szczególnie istotnym pojęciem w tym przypadku jest szkodliwość społeczna. Niestety, nasz ustawodawca nie zawarł w kodeksie karnym jasnej definicji społecznej szkodliwości. Art. 115 tej ustawy wskazuje jedynie na czynniki, jakimi powinien kierować się sąd, przy ustalaniu stopnia szkodliwości społecznej danego czynu. Na szczęście istnieje słynne „domniemanie racjonalności ustawodawcy”.
Polega ono na założeniu sobie z góry, że to co przeszło z powodzeniem całą drogę legislacyjną posiada jakiś sens. Można śmiało założyć, że bez tego domniemania, system prawny posypałby się jak domek z kart. W przypadku przepisów karnych i szkodliwości społecznej, najprościej założyć, że skoro ustawodawca zabronił jakiegoś czynu pod groźbą kary, to jego popełnienie, co do zasady, jest w jakimś stopniu szkodliwe społecznie.
Nie należy utożsamiać przestępstw bez ofiar z pojęciem pokrzywdzonego obecnym w prawie karnym
Czym właściwie są przestępstwa bez ofiar? Z całą pewnością należałoby to pojęcie oddzielić od kodeksowego pojęcia pokrzywdzonego. To reguluje art. 49 § 1 kodeksu Pokrzywdzony, zgodnie z tym przepisem, jest osoba – fizyczna lub prawna – której dobro prawne zostało naruszone, lub zagrożone, przez przestępstwo. Pozostałe paragrafy art. 49 ten katalog dodatkowo rozszerzają: chociażby o instytucje państwowe lub samorządowe, czy w niektórych sytuacjach zakład ubezpieczeń.
Tyle tylko, że przestępstwa bez ofiar niezbyt współgrają z intuicyjnym rozumieniem pojęcia „szkodliwości społecznej”. Skoro na danym zachowaniu nic nie traci, to po co je karać? Warto przy tym zauważyć, że pokrzywdzonym nie musi być wcale osoba fizyczna. I tak na przykład wszelkiej maści przestępstwa skarbowe będą miały zarówno pokrzywdzonego, jak i ofiarę – w postaci Skarbu Państwa. W przypadku przepisów karnych, które zawiera ustawa o ochronie zwierząt, ofiarą będą skrzywdzone zwierzęta. Pokrzywdzonym może być jednak osoba. Dopiero dzięki art. 39 wzmiankowanej ustawy prawa pokrzywdzonego może wykonywać organizacja zajmująca się opieką nad zwierzętami – po to, by ktoś mógł upomnieć się o interes ofiar.
Jak widać, „ofiara” przestępstwa nie jest pojęciem ani wynikającym bezpośrednio z przepisów prawa karnego, ani właściwie do końca z nim kompatybilnym. Bliżej mu właściwie do szkody znanej z prawa cywilnego. Przestępstwa bez ofiar zaś to takie czyny, które są przestępstwami w rozumieniu prawa karnego, lecz sprawca popełniając je nie robi żadnej innej osobie krzywdy, co najwyżej sobie samemu.
Posiadanie narkotyków, kuplerstwo czy kazirodztwo to chyba najbardziej znane przestępstwa bez ofiar
Najbardziej znane przestępstwa bez ofiary to przestępstwa narkotykowe. Art. 62 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii przewiduje nawet karę 3 lat pozbawienia wolności między innymi za samo posiadanie środków odurzających i substancji psychotropowych. Oczywiście, art. 62a pozwala na umarzanie postępowań w przypadku niewielkich ilości przeznaczonych na własny użytek. Faktem jednak jest, że sam fakt posiadania narkotyków, czy dopalaczy (art. 62b), z całą pewnością nie czyni nikomu szkody. Skąd więc taka regulacja? W założeniu sam strach przed karą ma zniechęcać do popełniania takich czynów. Im wyższa kara, tym większy ma być strach przed nią. Niestety, „wojna z narkotykami” niespecjalnie działa w praktyce, skądinąd na całym świecie. Podobnie jak wiara w odstraszanie przestępców wysokością kar.
Kolejnym przestępstwem, którego popełnienie, na zdrowy rozum, nikomu żadnej krzywdy nie czyni, jest kuplerstwo. Art. 204 §1 kodeksu karnego przewiduje karę od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności także za ułatwianie drugiej osobie uprawiania prostytucji. Nierząd, warto zauważyć, w Polsce jest zupełnie legalny. Dotyczy to zarówno prostytutek, jak i ich klientów. Czemu w takim razie ustawodawca postanowił karać także, na przykład, wynajmowanie komuś mieszkania specjalnie pod uprawianie prostytucji? W tym przypadku także chodzi o prewencję, tym razem lepiej rozumianą. Chodzi o trudnienie handlu żywym towarem, zmuszania do prostytucji i innych naprawdę poważnych przestępstw.
Obyczajność stanowi jedno z dóbr chronionych przez prawo, to z kolei stanowi podstawę do ścigania sprawców czynów to dobro naruszających
Są przestępstwa bez ofiar dużo bardziej kontrowersyjne. Mowa chociażby o art. 201 kodeksu karnego, a więc o przestępstwie kazirodztwa. Stosunki seksualne pomiędzy członkami najbliższej rodziny, lub przysposabiającego z przysposabianym, zagrożone są karą od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Ustawodawca nie przewidział żadnych wyjątków dla dobrowolnych relacji tego typu między dorosłymi osobami. Dlaczego? Oczywiście, miedzy bajki można włożyć „zwiększone ryzyko urodzenia dziecka z chorobami genetycznymi”. Nie w dobie powszechności antykoncepcji. Racjonalny ustawodawca jednak doskonale wie, co robi – trzeba zauważyć, że przepis ten nie traktuje łagodniej relacji homoseksualnych. Chodzi więc ewidentnie o naruszanie jednego z największych tabu w ludzkich kulturach. A więc o, co tu dużo mówić, sianie w społeczeństwa zgorszenia.
Wspomniany już art. 115 kodeksu karnego w §2 nakazuje sądowi branie pod uwagę, między innymi, rodzaju i charakteru naruszonego dobra. Tytuły poszczególnych rozdziałów kodeksu karnego jasno wskazują, co właściwie może być dobrem chronionym. W przypadku rozdziału XXV będzie to wolność seksualna, ale i obyczajność. Słownik języka polskiego definiuje tą drugą jako „postępowanie zgodne z powszechnymi normami moralnymi”.
Przestępstwa bez ofiar są jednym z elementem starego sporu o granice wolności jednostki i relację między państwem a obywatelami
Nie ulega wątpliwości, że poszczególne przepisy karne – nie tylko te kodeksowe, ale i rozsiane po poszczególnych ustawach – nie znalazły się w nich bez powodu. Przestępstwa bez ofiar jak najbardziej mogą być przez państwo ścigane, ustawodawcy jasno tego od organów ścigania oczekują. Bardzo często tego typu przepisy dotykają szeroko rozumianych kwestii obyczajowej. Warto zauważyć, że obyczaj z czasem się zmienia – a wraz z nim stopniowo ewoluuje także prawo, w tym to karne. Przykładem tutaj może być chociażby karalność aktów homoseksualnych w Europie Zachodniej.
Czy w ogóle państwo powinno ścigać i karać przestępstwa bez ofiar? Jest to jedna z wielu osi odwiecznego sporu o to, czym właściwie powinno ono być. Przedstawiciele myśli liberalnej woleliby uniknąć zbędnych zakazów ze strony państwa. Wolność jednego człowieka miałaby się kończyć tam, gdzie zaczyna wolność drugiego. Tutaj przestępstwa bez ofiar stanowią jeden z koronnych przykładów niesprawiedliwości obecnie istniejącego systemu. Z drugiej strony są konserwatyści – ci uznają, że rolą państwa jest wychowywanie społeczeństwa. Także za pomocą kar wymierzanych obywatelom zachowującym się nieobyczajnie. Wydaje się, że minie jeszcze wiele czasu, nim w Polsce wyklaruje się, która strona w tym sporze przeważa.