Duszpasterze czy duszrzeźnicy? Koronawirus to wielki kryzys polskiego Kościoła – tak kleru, jak i przyklaskujących mu wiernych

Gorące tematy Społeczeństwo Zdrowie Dołącz do dyskusji (319)
Duszpasterze czy duszrzeźnicy? Koronawirus to wielki kryzys polskiego Kościoła – tak kleru, jak i przyklaskujących mu wiernych

Jestem katolikiem. Mam nadzieję, że to wyczerpuje wszystkie argumenty o „ateistach atakujących Kościół”, które padały ostatnio pod tekstami Pawła.

Zapewniam też, że mój tekst nie jest atakiem na Kościół jako ideę. Jest atakiem na polski Kościół jako instytucję, gdyż na łamach Bezprawnika konsekwentnie w tych trudnych czasach staramy się walczyć z wszelkimi przejawami okołopandemicznej głupoty. I tak jak tłumaczyliśmy skąd biorą się puste półki w sklepach albo dlaczego bankomaty w całym kraju nie działają, tak dziś wyjaśnię dlaczego hierarchowie polskiego Kościoła to ludzie o niestety dużym autorytecie moralnym, natomiast również o znikomych kompetencjach epidemiologicznych, ale też braku elementarnego zdrowego rozsądku.

Jestem katolikiem, ale bycie katolikiem nie jest nawet w naszym kraju automatycznym przyzwoleniem na bycie idiotą. Tymczasem wypowiedzi moich współwyznawców napawają w ostatnich dniach przerażeniem. To intelektualny poziom antyszczepionkowców i wiary w płaską ziemię. To negacja medycyny, zaleceń autorytetów czy wreszcie negacja bożych przykazań.

V. Nie zabijaj.

Choć te nakazują wprawdzie dzień święty święcić, to jednak różne wyznania mają tutaj sporą swobodę interpretacyjną. Zupełnie odmiennie wygląda to w przypadku piątego przykazania, które Kościół zwykł rozciągać nawet na samobójców. I niezależnie od tego, czy robią to nawet z wielkiej wiary, krucyfiks wbity we własne serce nadal jest samobójstwem.

Dlaczego więc polski Kościół w sytuacji globalnej pandemii, która dotknęła też nasze społeczeństwo (zamknięto szkoły, granice, lotniska, ograniczono usługi handlowe, rozrywkowe czy gastronomiczne itd.) uparcie nie dostrzega zagrożenia związanego z uczestnictwem we mszy świętej, stosując minimalne środki ostrożności, w ostatniej chwili, z widocznym niezadowoleniem?

Uczestnictwo we mszy świętej jest dla katolików ważne, ale niezabijanie siebie i innych jest co do zasady ważniejsze. Wirus z jednej nieświadomej, nie przejawiającej żadnych objawów zarażenia osoby, może w trakcie ceremonii przenieść się na innych, którzy następnie zabiorą go do domu, rozpoczynając kolejny „efekt kuli śnieżnej”. Dokładnie tak było w Korei Południowej, w której Koronawirus nie byłby dużym problemem, gdyby nie właśnie uroczystości religijne, na których zarażono wiele osób.

Z tego też powodu, nie potrafię sobie wyobrazić dlaczego Kościół uparcie namawia do łamania zasad bezpieczeństwa. Na początku ciężko było wywalczyć dyspensę od udziału we mszy świętej. Teraz kościoły mimo wszystko odprawiają niedzielną mszę, pilnując limitu 50 osób – zupełnie niepotrzebnie. To maksymalizowanie ryzyka, szczególnie biorąc pod uwagę strukturę demograficzną wiernych. To osoby starsze, najbardziej podatne na skutki wirusa.

„Jak nie chcesz, to nie chodź, ale nie mów nam jak żyć”

Widziałem wczoraj, pod tekstem Pawła, komentarze wskazujące, że to osobista sprawa czy ktoś pójdzie do kościoła czy nie. Otóż jest to tak samo osobista sprawa jak to czy mam pożar w swoim mieszkaniu, czy nie. Czyli wcale, bo praktycznie nie ma możliwości, by taka decyzja nie wpływała na innych.

Wierni przy aprobacie Kościoła chcą sobie dziś robić „ospa party” z egzotycznym wirusem, tłumacząc to potrzebą wiary. Przypomina mi to nieco historię dwóch studentów Iraku, z którymi parę lat temu udałem się na piwo. Nie chcieli go pić w ogródku piwnym, musieliśmy wejść do dusznej piwnicy lokalu, ponieważ „pod dachem Allah nie widzi”. Tak prymitywne rozumienie instytucji Boga i religii jest niestety ogromnym zagrożeniem dla nas wszystkich. Jest moim zdaniem przykładem religijnej hipokryzji i kompletnego sprzeciwiania się wartościom chrześcijańskim.

Szkoda, że nie ma z nami Jana Pawła II, bo może on przetłumaczyłby prostym, podatnym na manipulacje rodakom, że robienie z siebie potencjalnej broni biologicznej, nie jest żadną z możliwych form czczenia Boga.

I może rozwiązałby problem abp Dzięgi

Arcybiskup Dzięga prawdopodobnie dopiero na Sądzie Ostatecznym dowie się w jakiej relacji z piątym przykazaniem były jego „porady dla wiernych”. O jego złotych myślach pisze dziś Tygodnik Powszechny, który podobnie jak Bezprawnika trudno uznać za medium wrogie katolikom. Jeśli nie chcemy, żeby katolicy zarażali siebie i swoje rodziny groźnym wirusem, to jest to bowiem wyraz sympatii i odpowiedzialności, a nie atak. Mam jednak świadomość, że nie wszyscy w swoich okopach prawidłowo odczytują nasze intencje.

Piotr Sikora opisuje:

Hierarcha zachęca: „Nie lękajcie się sięgać z wiarą po wodę święconą”. Boi się jej bowiem – twierdzi arcybiskup – diabeł, zaś „duszpasterze dbają, by była zawsze świeża i odnawiana przynajmniej raz w tygodniu. W razie potrzeby, woda w kropielnicach jest wymieniana dosłownie każdego dnia”.

W nawiązaniu do dzisiejszych czytań mszalnych abp Dzięga rozwija też refleksję nad wartością Eucharystii, w której spotykamy Jezusa. Byłoby to całkiem zrozumiałe i uzasadnione, gdyby nie łączyło się z bardzo wyraźnym apelem do wiernych: „Nie lękaj się, Siostro i Bracie, jeśli tylko możesz, przyjmować Świętej Komunii na kolanach i do ust” związanym z uzasadnieniem, że „Chrystus nie roznosi zarazków ani wirusów”.

We wspomnianym już dwukrotnie tekście Pawła Grabowskiego, nasz bloger zastanawia się czy to już najwyższa pora uznać Konferencję Episkopatu Polski za organizację zagrażającą zdrowiu i życiu obywateli. Ja się pod tym stwierdzeniem z bólem serca podpisuję.

Koronawirus zraził mnie do polskiego Kościoła i katolików

Co oczywiście nie jest żadnym istotnym problemem tak długo, jak nie zraża nas do Boga. Ale zraża, statystyki są w tej materii bezlitosne. Kościół i wybrani wyznawcy (miejmy świadomość, że jakieś 95% zachowuje się racjonalnie, nie wygłaszając przy tym radykalnych tez o dominacji święconej wody na wirusami) w ostatnich dniach kompromitują się swoimi wypowiedziami, stwarzając realne zagrożenie sanitarne i epidemiologiczne. Są – nazwijmy rzecz po imieniu – niebezpieczni dla otoczenia. Zarówno od strony praktycznej, jak i propagandowej.

To także pokazuje skalę dojrzałości polskich hierarchów i zarazem katolików, którzy w medialnie nagłaśnianych przypadkach podchodzą do religii w sposób infantylny, przypominający tych dwóch Irakijczyków chowających się przed Allahem z Ciechanem Miodowym w piwnicy.