Miałem nadzieję, że to się nie zdarzy, ponieważ o sprawie wypada napisać, ale zarazem od lat budzi we mnie ogromne rozterki. Twitter zbanował Donalda Trumpa na łamach swojego serwisu.
Po tym jak grupa skrajnie prawicowych wariatów w Stanach Zjednoczonych zaczęła szturmować Kapitol, administracja Twittera straciła cierpliwość do kłamliwych tweetów Donalda Trumpa o sfałszowanych wyborach i najpierw zablokowano mu konto na 12 godzin, a potem dano ultimatum: jeśli nie przestaniesz bełkotać, wywalimy cię na dobre.
No i wywalili
Konta Donalda Trumpa na Twitterze już nie ma, co budzi we mnie ogromne rozterki, no bo jednak trafiliśmy do tej cyberpunkowej rzeczywistości, w której korporacja technologiczna powiedziała prezydentowi ponoć jeszcze największego kraju na świecie, że już go tutaj nie chce.
I ten znalazł się w niekorzystnej sytuacji, bo oto konto obserwowane przez 88 milionów ludzi, w tym innych polityków, dziennikarzy etc., zostało zablokowane. Teraz Trump, jeśli chce o czymś opowiedzieć światu, może zadzwonić do CNN lub Fox News, zwołać konferencję prasową lub wysyłać e-maile, ale już nie natweetuje.
Bany w mediach społecznościowych budzą we mnie szereg wątpliwości. Wielokrotnie widziałem, jak Facebook lubił zbanować konto za poglądy, które odbiegały od jego ustalonej linii, choć w mojej ocenie mieściły się jeszcze w granicy dopuszczalnej krytyki, nie naruszały prawa, nie naruszały dóbr osobistych. Krótko mówiąc: cenzura.
Z drugiej strony, nie może być tak, że ktoś gloryfikuje – na przykład – ludobójstwo, a media społecznościowe w ramach szacunku do wolności słowa podchodzą do tych postów z pozycji bezpiecznego dystansu.
Sprawa jest trudna i bardzo niejednoznaczna
Czy Twitter miał prawo zbanować Trumpa? Moim zdaniem, w świetle jego obecnego regulaminu, miał takie prawo. A czy miał słuszność? Uważam, że… raczej tak. Donald Trump jest politykiem, którego trudno traktować w poważny sposób – mówią o tym ludzie z jego bezpośredniego otoczenia, a brednie o sfałszowanych wyborach zanegowali nawet jego właśni sędziowie powołani w skład Sądu Najwyższego. To tak jakby Julia Przyłębska w 60 kolejnych sprawach dot. tez Jarosława Kaczyńskiego mówiła, że to bzdury i nie znajdują uzasadnienia w faktach (swoją drogą, wyobrażacie sobie taki scenariusz?).
Nie znaczy to jednak, równocześnie, że jestem przesadnym zwolennikiem by kazus Trumpa w mediach społecznościowych rozciągać na wszystkich polityków. Wbrew faktom Trump doprowadził do przelania krwi w świętej ziemi amerykańskiej polityki – na Kapitolu. Nie jestem jednak pewien czy równocześnie podobnie surowe kryteria należy stosować wobec wszystkich polityków, którzy prezentują poglądy niezgodne z nurtem mainstreamu. A istnieje obawa, że ban dla Trumpa taką puszkę pandory – o ile już nie była otwarta – otworzy.