Wydziały prawa na polskich uczelniach to zazwyczaj więcej niż tylko kierunek „prawo”. Jednak tylko ukończenie tych konkretnych studiów umożliwia dostęp do zawodów prawniczych. Prawnik po administracji nie mieści się orzecznictwu i ustawodawcy w głowie. W praktyce jednak to ograniczenie wydaje się pozbawione głębszego sensu w dzisiejszych realiach.
W obecnym stanie prawnym prawnik po administracji to sytuacja czysto hipotetyczna – i tak powinniśmy ją traktować
Być może niektórzy jeszcze pamiętają toczony w pierwszej połowie ubiegłej dekady spór o dostęp do zawodów prawniczych. Po jednej jego stronie stały zawodowe korporacje starające się jak najbardziej ten dostęp ograniczyć. Sprzyjał temu ówczesny stan prawny oddający im praktycznie w całości kwestie naboru do zawodu i przeprowadzanie egzaminów na aplikacje. Drugą stronę stanowili absolwenci prawa, którzy mieli pecha nie być dostatecznie „swoi”, by przejść przez korporacyjny odsiew.
Sytuację poprawiła interwencja ustawodawcy, który poszerzył w tych obszarach nadzór państwa. Nowe przepisy otworzyły także drogę do pozaaplikacyjnych dróg dostępu do zawodu. Przykładem może być między innymi sytuacja profesorów i doktorów habilitowanych nauk prawnych. Także doktorzy nauk prawnych zostali z mocy prawa dopuszczeni do złożenia egzaminu zawodowego bez konieczności odbycia aplikacji.
Był tylko jeden, mały problem. Co w sytuacji, gdy taki profesor albo doktor nauk prawnych studia magisterskie skończył na niewłaściwym kierunku? Orzecznictwo w tej sprawie jest jasne: prawnik po administracji to rzecz absolutnie niedopuszczalna. Pomimo tego, że polskie wydziały prawa najczęściej oferują swoim studentom wiele różnych kierunków, to tak naprawdę znaczenie ma tylko jeden – prawo.
Tylko jego ukończenie umożliwia staranie się o dostęp do zawodów prawniczych. Z wyjątkiem zawodu doradcy podatkowego, jednak jego „prawniczy” charakter bywa kwestionowany przez absolwentów kierunku prawo. Nawet, jeśli doradcy podatkowi reprezentują strony w postępowaniach podatkowych także przed sądami administracyjnymi, na takich samych zasadach jak adwokaci czy radcowie.
Przytoczone wyżej przykłady nakazują się zastanowić nad sensem ograniczenia dostępu do zawodów prawniczych wyłącznie do jednego, jedynego kierunku studiów. Rzeczywiście chodzi o ochronę przyszłych klientów, czy może raczej w grę wchodzi ochrona korporacyjnych interesów i prawniczy elitaryzm? Być może jedno i drugie po trochu?
Studia na kierunkach prawo i administracja różnią się od siebie dużo mniej, niż prawnicy chcieliby przyznać
Hipotetyczny prawnik po administracji to właściwie najlepszy przykład. Prawo i administracja wykazują bardzo daleko idące podobieństwa pod względem harmonogramów studiów. Przedmioty wykładane studentom obydwu tych kierunków w dużej mierze się pokrywają, ich materia jest bardzo do siebie zbliżona. Absolwenci obydwu kierunków powinni mieć właściwie tą samą bazę pojęciową, w mniejszym lub większym stopniu orientować się w tych samych gałęziach prawa i mechanizmach jego stosowania.
Są oczywiście pewne różnice. Studia prawnicze są pięcioletnimi studiami jednolitymi, administracja dzieli się na studia licencjackie i magisterskie. W przypadku prawa w programie studiów są przedmioty zbędne na administracji. Mowa w pierwszej kolejności o przedmiotach związanych ściśle z antycznym rodowodem – łacina, prawo rzymskie. Ktoś złośliwy mógłby stwierdzić, że współcześni prawnicy mogliby również obejść się bez ich pogłębionej znajomości.
Z formalnego punktu widzenia oczywiście „studiami prawniczymi” w rozumieniu kryteriów naboru do zawodów prawniczych jest tylko kierunek prawo. Jak już wspomniano: potwierdza to jednolite orzecznictwo i brak woli ustawodawcy do jakichkolwiek zmian w tej kwestii. Aczkolwiek nie sposób nie odnieść wrażenia, że prawo i administracja to kierunki dość zbliżone. Nie bez powodu niektóre polskie uniwersytety oferowały w pewnym momencie absolwentom administracji skrócone „uzupełniające” studia prawnicze.
Istnieje również poważna wątpliwość, czy polskie uczelnie dostatecznie dobrze przygotowują swoich absolwentów do pracy w zawodzie. Dowolnym, nie tylko prawniczym. Warto bowiem zauważyć, że naukową potęgą Polska, delikatnie mówiąc, nie jest. Jeśli nasze uniwersytety znajdą się na listach najlepszych uczelni świata, to pojedyncze i zwykle gdzieś pod koniec. Co więcej, nawet najlepiej wykładana teoria niewiele tak naprawdę daje bez odpowiedniego kontaktu z praktyką. Źle wykładana sprowadza się po prostu do wkuwania, które jest właściwie bezwartościowe.
Jeżeli absolwent administracji ukończy aplikację i zda egzamin zawodowy, to będzie dostatecznie dobry by pracować w zawodzie prawniczym
Kolejnym powodem, dla którego prawnik po administracji nie powinien nas zbytnio razić jest sam system naboru do zawodów prawniczych. By zostać adwokatem, radcą prawnym, notariuszem, prokuratorem, sędzią, czy komornikiem nie wystarczy po prostu skończyć studia. Trzeba jeszcze dostać się na aplikację i ukończyć ją. Do tego dochodzi cała droga zawodowa. Cały ten przesiew ma na celu upewnienie się, że prawnikiem nie zostanie nikt nieposiadający odpowiedniej wiedzy. Cóż więc za różnica skąd ta wiedza się wzięła, jeśli rezultat końcowy jest zadowalający?
Jeżeli hipotetyczny absolwent administracji byłby w stanie opanować cały wymagany na kolejnych egzaminach materiał, to nie ma absolutnie żadnego merytorycznego powodu, by odmawiać mu dostępu na wybraną aplikację. W dobie internetu nie jest to coś zupełnie niewykonalnego. Od tego momentu studia aplikanta właściwie tracą większe znaczenie – liczy się raczej jego postępowanie już w trakcie aplikacji.
To właściwie wyczerpuje kwestię statusu zawodów społecznego zaufania. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że kandydat spełniający kryteria czysto merytoryczne będzie wykonywać swoją pracę dobrze. Pewności nie mamy nigdy, ludzki charakter bywa ułomny. Prawnik po administracji nie różniłby się tu niczym od absolwenta „prawdziwego” prawa.
Nie sposób również nie zauważyć, że mityczny prestiż zawodu prawniczego, który należałoby chronić przed „hordą barbarzyńców”, stanowi w dzisiejszych czasach w dużej mierze fikcję. Jest w tym spory wpływ czynników politycznych, jednak prawnicy nie posiadają dzisiaj jakiejś sekretnej wiedzy niedostępnej zwykłym śmiertelnikom, w którą trzeba ich mozolnie i latami wtajemniczać. Ponownie: istnieje internet, czy nawet podręczniki poszczególnych wykładowców proponowane studentom prawa. I administracji – to często dokładnie te same podręczniki.
Prawnik po administracji stanowi lepsze rozwiązanie, niż wprowadzanie w Polsce instytucji sędziów pokoju
Ograniczenie dostępu do zawodów prawniczych wyłącznie dla absolwentów kierunku „prawo” wydaje się być po prostu bastionem koroporacyjnej solidarności. O tym, kto może być prawnikiem decydują – w sądach i często także w Sejmie – osoby, którzy statusem prawnika już się cieszą. Pytanie jednak brzmi: czemu właściwie pozostali obywatele mieliby sobie tym problemem zaprzątać głowę?
To nie tak, że mamy w Polsce za mało prawników. Prawo to, jakby nie patrzeć, cały czas bardzo popularny kierunek. Wielu jego absolwentów też nie pracuje w zawodzie. Prawnik po administracji, nawet gdyby znieść zbędne wymogi formalne, wciąż byłby sytuacją bardziej hipotetyczną. A jednak w ostatnim czasie w debacie publicznej przewija się bardzo podobny pomysł otworzenia dostępu do stanowienia prawa dla osób, które kierunku „prawo” nie skończyły.
Mowa oczywiście o koncepcji przeszczepienia na polski grunt instytucji sędziów pokoju. Postawmy sprawę jasno: sędziowie pokoju bez wykształcenia prawniczego, czyli najczęściej kompletni laicy, wydający wyroki w sprawach obywateli to absolutnie fatalny pomysł. W tym kontekście prawnik po administracji nie brzmi już tak źle, prawda?
Warto jednak dodać, że to wcale niejedyny problem z sędziami pokoju. Największymi są chyba całkowita niekompatybilność tej koncepcji z polskim systemem prawnym, oraz pozorność usprawnienia pracy sądów i „odciążenia” prawdziwych sędziów.
Jeżeli już faktycznie z jakiegoś powodu mielibyśmy w Polsce uznać, że mamy za mało prawników na rynku pracy, to dobrym rozwiązaniem nie są pseudosędziowie z łapanki, dla niepoznaki nazwanej „wyborami powszechnymi”. Szerokie otworzenie dostępu do zawodów prawniczych mogłoby być mniej szkodliwą alternatywą. Także nierozwiązującą żadnego realnego problemu polskiego wymiaru sprawiedliwości, ale przynajmniej – nomen omen – sprawiedliwą.