Europa najwyraźniej rzeczywiście planuje uniezależnienie się od Rosji. Nie nastąpi to oczywiście natychmiast, bo rosyjskie surowce energetyczne trzeba czymś zastąpić, zbudować niezbędną infrastrukturę. Tym niemniej pierwsze kroki w tym kierunku już wykonano, z pomocą Stanów Zjednoczonych. Na swój sposób odżywa też koncepcja unii energetycznej. Państwa członkowskie UE szykują wspólny zakup gazu.
Europa naprawdę wydaje się zdeterminowana, by uwolnić się od rosyjskich surowców energetycznych
Uniezależnienie się Europy od rosyjskich surowców energetycznych to nie jest coś, co można przeprowadzić natychmiast, czy nawet w ciągu kilku miesięcy. Nie oznacza to jednak, że kraje Unii Europejskie chcą się ograniczyć jedynie do pozorowanych działań i szybkiego powrotu do „business as usual” z reżimem Władimira Putina. Wygląda na to, że przygotowania do tegorocznej zimy i działania zmierzające do ograniczenia importu z Rosji już się rozpoczęły.
W piątek poznaliśmy pierwsze konkrety współpracy gazowej pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. Amerykanie mają do końca roku dostarczyć na Stary Kontynent dodatkowe 15 miliardów metrów sześciennych gazu. Dla porównania: Polska rocznie importowała ok. 9,7 miliardów metrów sześciennych tego surowca, cała Unia Europejska ok. 155 miliardów. Dodatkowe amerykańskie dostawy wydają się więc dość znaczące.
O tej formule współpracy poinformowali na wspólnej konferencji prasowej w Brukseli prezydent USA Joe Biden i przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Jasno określili przy tym dodatkowe dostawy skroplonego gazu LNG jako pierwszy krok, do tego rozłożony na lata. Drugim z kolei miałoby być odejście od gazu i węgla na rzecz odnawialnych źródeł energii. Co jak co, ale transformacja energetyczna dość mocno uderza w perspektywy rosyjskiego eksportu.
To jednak nie koniec. Docelowo do 2030 r. Amerykanie mają dostarczać do Europy aż 50 miliardów metrów sześciennych gazu. To prawie jedna trzecia surowca sprowadzanego z Rosji. Oczywiście jest drobny problem: żeby plan się powiódł, konieczne są inwestycje w gazoporty, dzięki którym państwa europejskie będą w stanie w ogóle amerykański gaz odbierać. Warto przypomnieć, że Polska o swój zadbała już lata temu. Właśnie po to, by nie być skazanym na interesy z Gazpromem. Dzięki temu gaz z Rosji przestanie płynąć do naszego kraju z końcem tego roku.
Wspólny zakup gazu przez kraje UE to bardzo bolesne uderzenie w geopolityczne gierki Kremla
Okazuje się także, że odżywa koncepcja europejskiej unii energetycznej. Jak podaje agencja Reutersa, przywódcy państw członkowskich mają się zgodzić na wspólny zakup gazu, LNG i wodoru. To posunięcie byłoby niezwykle bolesnym uderzeniem w rosyjskie gazowe gierki. Nie da się bowiem ukryć, że różnicowanie warunków sprzedaży surowca poszczególnym państwom służyło do ich rozgrywania. Najlepiej widać to na przykładzie Węgier, które kupują rekordowo tani gaz z Rosji, w zamian za życzliwość Viktora Orbana.
Co więcej, wspólny zakup gazu oznacza, że Unia Europejska byłaby w stanie negocjować z Gazpromem z dużo lepszej pozycji. Europa wciąż pozostanie głównym odbiorcą rosyjskiego gazu. Chiny kupują go niewiele, raptem 5 miliardów metrów sześciennych w 2020 r. Na rynkach azjatyckich Rosja ma kilku poważnych konkurentów.
W międzyczasie Niemcy zapowiedziały rezygnację z rosyjskiego węgla do jesieni. Równocześnie Berlin zamierza zmniejszyć import tamtejszej ropy o połowę do czerwca. Co z gazem? Minister gospodarki i klimatu Robert Habeck stwierdził, że w przypadku tego surowca odstawienie rosyjskich dostaw będzie możliwe dopiero w 2024 r. To ważna wypowiedź, bo świadczy o istnieniu zamiaru – jak to ujął Habeck – uwolnienia się z uścisku rosyjskiego importu. Klimat polityczny się zmienił, co widać nawet w samym języku niemieckich polityków.
Warto także wspomnieć, że zapowiedź Władimira Putina o przyjmowaniu zapłaty za gaz w rublach została w Europie zgodnie wyśmiana. Nikogo nie dziwi, że polskie PGNiG i polski rząd uznają takie żądanie za naruszenie zawartego z Gazpromem kontraktu. W taki sam sposób wypowiada się jednak także kanclerz Niemiec Olaf Scholz, czy włoski premier Mario Draghi. Ursula von der Leyen stwierdziła zaś, że czasy wykorzystywania energii do szantażu się skończyły.