Stagflacja jest pojęciem, które nie jest powszechne w świadomości społecznej. Ale już niedługo się to zmieni. Ekonomiści wróżą, że do Polski nadciąga stagflacja.
Stagflacja – pojęcie
O samej stagflacji pisaliśmy już w maju w kontekście zagrożenia jej wystąpieniem na świecie.
Stagflacja to gwałtowny wzrost cen występujący w czasie gospodarczego spowolnienia albo nawet recesji. Innymi słowy jest to po prostu kumulacja występowania inflacji i spowolnienia wzrostu gospodarczego. Jest to dosyć rzadkie zjawisko, gdyż inflacja z reguły napędza mimo wszystko gospodarkę. Wzrasta konsumpcja, bo – teoretycznie – w czasie inflacji ludzie więcej zarabiają. Zatem i gospodarka rośnie w siłę.
Ze stagflacją jest inaczej. Zrozumienie tego zjawiska można zobrazować następującym przykładem. Niekiedy może dojść do sytuacji, w której czegoś gospodarce zabraknie – np. ropy. To wywoła zaś dwojaki efekt: podrożeje benzyna na stacjach (czyli wzrośnie inflacja) i stanie przemysł, bo nie będzie miał z czego produkować. Brzmi znajomo?
O rzadkości występowania stagflacji może świadczyć to, że wystąpiła ostatnio w XX wieku przy okazji wojny Jom Kippur i rewolucji islamskiej w Iranie. W przypadku tego pierwszego wydarzenia efektem był niemal czterokrotny wzrost cen ropy. Jednocześnie kraje uzależnione od ropy weszły w fazę stagnacji gospodarczej. W 1974 roku gospodarka USA skurczyła się o 0,5 proc., przy jednoczesnym skoku inflacji do 11 procent.
Do Polski nadciąga stagflacja
Ekonomiści zaczęli wieszczyć nadejście stagflacji (także w Polsce) już w 2021 r. Początkowo miała ona wynikać z kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa. To, co od jesieni 2021 dzieje na rynkach surowców, bardzo przypomina mechanizm, jaki wystąpił przy szokach naftowych w latach 70. XX wieku. Dziś również jest problem z podażą surowców – w tym energetycznych, jak gaz – co powoduje duży wzrost ich cen. Jednocześnie pamiętajmy – nadal mamy bardzo wysoką inflację.
Od momentu rosyjskiej inwazji na Ukrainę inflacja w Europie tylko nabiera tempa. Jak wskazuje główny ekonomista PKO BP Piotr Bujak, obecnie inflacja powyżej docelowego poziomu występuje we wszystkich gospodarkach rozwiniętych i w większości państw rozwijających się.
Ostatnio o grożącej stagflacji wypowiedział się Bank Światowy w raporcie „Global Economic Prospects”:
W obliczu wojny w Ukrainie, rosnącej inflacji i podwyższanych stóp procentowych oczekuje się, że w 2022 roku światowy wzrost gospodarczy załamie się. Istnieje prawdopodobieństwo kilku lat inflacji powyżej średniej i wzrostu poniżej średniej, z potencjalnie destabilizującymi konsekwencjami dla gospodarek o niskich i średnich dochodach. Jest to zjawisko – stagflacja – jakiego świat nie widział od lat 70. ubiegłego wieku.
Niestety, w dalszej części raportu Bank Światowy ma dla nas bardzo złe prognozy:
Niebezpieczeństwo stagflacji jest dziś znaczące. Przewiduje się, że w latach 2021-2024 globalny wzrost gospodarczy zmniejszy się o 2,7 punktu procentowego – ponad dwukrotnie więcej niż w latach 1976-1979. Niski wzrost będzie prawdopodobnie utrzymywał się przez całą dekadę z powodu słabych inwestycji w większości krajów świata. Ponieważ w wielu krajach inflacja jest obecnie najwyższa od wielu dziesięcioleci, a podaż będzie rosła powoli, istnieje ryzyko, że inflacja będzie utrzymywać się na wyższym poziomie dłużej niż się obecnie przewiduje.
Nie będzie więc łatwo przez najbliższe kilka lat. Niestety dotyczy to również Polski. Prognozuje się, że inflacja w czerwcu wyniesie około 15%. Zaś prognozy makroekonomiczne przewidują, że wzrost gospodarczy wyniesie w tym roku do 2–2,5%. Ta wartość jest traktowana jako zbyt niska, żeby można mówić o realnym wzroście gospodarczym.
Liczysz na podwyżkę inflacyjną? Możesz o tym zapomnieć
W związku z wystąpieniem stagflacji pojawi się kolejny problem. Oczywiście, na papierze, inflacja powoduje wzrost wynagrodzeń. Skoro inflacja napędzana jest przez konsumpcję to i za tym, siłą rzeczy, rosną też wynagrodzenia. Ale właśnie nie w przypadku stagflacji.
Skoro zjawisko to opiera się nie tylko na inflacji, ale też na wyhamowaniu gospodarki, przedsiębiorstwa będą miały problem z regulowaniem swoich zobowiązań. A co dopiero z podwyższaniem swoim pracownikom wynagrodzeń. Jeżeli wejdziemy w stan stagflacji pracownik może nie otrzymać tzw. podwyżki inflacyjnej. W pierwszej kolejności firmy będą chciały w ogóle utrzymać się na powierzchni.
Ale jest światełko w tunelu. W najnowszym „Kwartalniku Ekonomicznym” bank PKO BP nieco studzi negatywne nastroje. Co prawda eksperci banku przewidują, że stagflacja wystąpi, ale nie będzie trwać tak długo jak przewiduje Bank Światowy. Wskazują, że do połowy tego roku wejdziemy w techniczną recesję. Zaś wysoka inflacja utrzyma się do połowy przyszłego roku.
Dalej jednak PKO BP prognozuje, że
W rzeczywistości przyszły 2023 rok będzie w gospodarce lepszy. KPO i reszta środków UE oraz kalendarz wyborczy sprzyjają odbiciu inwestycji publicznych, spadek inflacji i obniżki podatków wesprą konsumpcję, a eksport będzie stymulowany zrealizowanymi inwestycjami zagranicznymi.
Oczywiście to marne pocieszenie. Tak czy inaczej do Polski nadciąga stagflacja. Pytanie tylko ile potrwa. W najlepszym razie do połowy przyszłego roku, w najgorszym może trwać nawet kilka lat.