Wielokrotnie wspominałem, że zegarek jest dziś w zasadzie już tylko dobrem luksusowym: trochę pełni rolę biżuterii, trochę produktu inwestycyjnego, bo przecież istnieje 257 lepszych sposobów na mierzenie czasu.
Ja mam to szczęście, że przesadnym pasjonatem zegarków nie jestem. Może wynika to z tego, że połowa moich kolegów to mądrzy prawnicy, którzy mają lepsze wydatki (np. żłobki w Warszawie :/), niż licytowanie się z senior partnerem na nową Omegę. A druga połowa to technologiczne nerdy, które i tak zawsze mają oba nadgarstki pozajmowane przynajmniej trzema opaskami i smartwatchami od jakiegoś Apple, Huawei czy Samsunga.
Ale ze współczuciem patrzę na na przykład dziennikarzy sportowych, u których ten zwykle niewspółmierny do zarobków wyścig na naśladowanie piłkarzy i dobry „sikor na łapie” trwa. Lubię mieć poczucie wolności, a tam jednak ten brak wolności środowiskowej jest zauważalny. Może więc nie każdy ma przywilej zobojętnienia na czasomierze i dlatego wśród rodaków temat ten budzi tak wiele emocji.
Jakub Roskosz i (jego) drogie zegarki
Jakub Roskosz to przedsiębiorca, ale też znany bloger modowy z kategorii affluent. Dosłownie jego specjalizacją medialną jest opisywanie miejsc, samochodów czy zegarków, na które większości osób nie stać. Może górny promil najlepiej zarabiających Polaków. Może górne pół procenta, jeśli naprawdę nieodpowiedzialnie zarządzają swoją gotówką. No bo przecież to całkiem osobna kwestia mieć półtora miliona, a jeszcze osobna móc sobie pozwolić na zegarek za półtora miliona (czytelnik o lewicowych poglądach może do końca nie rozumieć tego zdania, bo dla niego mieć, równa się zawsze od razu wydać, a jak o kimś piszą, że ma majątek wart 100 miliardów dolarów to lewicowiec myśli, że trzyma 100 miliardów dolarów w skarbcu w Kaczogrodzie).
No więc mnie samochody Aston Martin się podobają, zegarki Patek Philippe mam kompletnie w nosie, nie sądzę bym kiedykolwiek miał mieć jedno lub drugie, ale Jakub Roskosz prowadzi swojego ekskluzywnego bloga dla Roberta Lewandowskiego, Kuby Wojewódzkiego, Sebastiana Kulczyka, tego faceta co ze swoją siecią fabryk robi garnki dla całej Polski i tego faceta co ma sieć czterdziestu stacji benzynowych w twoim województwie. Dla finansowych elit, które żyją w innym uniwersum, gdzie takie rzeczy mają znaczenie, gdzie to jest wydatek jak dla nas zakup czytnika Kindle, a czasem nawet przymus środowiskowy.
Tymczasem Kuba wrzucił na swojego Twittera zdjęcie jakiegoś zegarka za półtorej bańki i rozpętało się piekło.
Zegarek za 1.4 mln zł. Patek Philippe Celestial. Na tarczy możemy obserwować mapę nieba oraz fazy księżyca. Jeśli zegarek jest zamawiany w Warszawie, tak jest ustawiany mechanizm, aby pokazywać układ gwiazd nad Warszawą. I to wszystko w zegarku mechanicznym. Magia. pic.twitter.com/sY0jcKhsUE
— Jakub Roskosz (@JakubRoskosz) December 1, 2022
Nie chodzi o zegarki, was po prostu wkurza, że ktoś ma pieniądze
Przyczłapała polska lewica i zaczęła pokazywać zdjęcia swoich rodzin, które nie mają gdzie mieszkać, a zegarek Jakuba Roskosza po sprzedaniu rozwiązałby ich wszystkie problemy życiowe do trzeciego pokolenia do przodu.
Załamywano ręce jak to można tyle wydawać na głupi zegarek. Opowiadano jak to bogaczom się w głowach przewraca i jak trzeba ich opodatkować 75-90 proc. (padały różne propozycje). Każdy lewicowy publicysta wyraził głos w sprawie, instrumentalnie wykorzystując drogie zegarki, jako dowód na istnienie nierówności społecznych.
Krótko mówiąc postulowano komunizm. Ale komunizm to nie jest przecież taki ustrój, w którym nie ma drogich zegarków. Są, tylko historia dobrze pokazała mechanizm, zgodnie z którym w tym ustroju w Patek Philippe nie chodzi już producent garnków, tylko pierwszy przewodniczący partii – przykładowo – (lider obecnej polskiej lewicy) Adrian Zandberg.
Cyrk prostaczków dostawał ataku zawistnej apopleksji na widok jednego zegarka, zapominając, że najczęściej stanowi on kolekcję składającą się z 10-20-30 podobnej wartości egzemplarzy. Ale tak to właśnie jest z lewicą, pomachać im jednym drogim zegarkiem i rusza lewicowa inkwizycja, a jednocześnie można wyprowadzać wszystkie zyski na wyspy Tutli Putli, nie płacić w ogóle w Polsce podatków i być tym dobrym, o ile tylko pcha się odpowiednią liczbę dotacji na cokolwiek co ma w nazwie słowa „kolektyw” czy „akcja” itd. i generalnie służy utrzymywaniu 20-30 osób o lewicowych poglądach pod pretekstem aktywizmu (z którego nic nie wynika).
Wszyscy się sprzedają, ale nikt nie sprzedaje się tak tanio i tak bardzo w złym stylu, jak lewicowi aktywiści.
Bogaci ludzie mają drogie rzeczy i nic z tym nie zrobicie
To co się wydarzyło pod wpisem Roskosza jest w gruncie rzeczy bardzo niebezpieczne. Hodujemy grupę ludzi, która wzajemnie się utwierdza w przekonaniu, że zawiść jest ideologią i co gorsza – dopisują jej przymioty słuszności.
Ile jesteśmy lat od ideologicznego rysowania przez lewicę Audi i Mercedesów na parkingach? Dwa? Gorliwi posiadacze Toyot będą przyklaskiwali temu pomysłowi, ale w trzecim roku zaczną rysować też Toyoty.
W nosie mam zegarki Patek Philippe. Ludzie, którzy muszą zaspokajać nimi swoją próżność pokazują, że nawet na szczycie drabiny finansowej rządzą proste mechanizmy. Ale to ich wielkie pieniądze, nierzadko zdobyte w imponujący sposób (a nierzadko nie) i nikt nie ma prawa produkować się w internecie na temat tego, że im się to nie należy. Że by im to pozabierał za karę. No krótko mówiąc włos się na głowie jeży jak jeden misiu z drugim przy oklaskach lewicowych sympatyków rozdysponowuje prywatny majątek jakiegoś człowieka. Nie ma zgody na taki populizm.
Ale lewica ochoczo ideologizuje prymitywne instynkty. Obudowuje złodziejstwo, zawiść i prymitywizm myślowy w doktrynalne instytucje. Na samym końcu tej dyskusji każdy kto ma lepiej od lewicy przegra. A haczyk jest taki, że lewica jest zawsze na dnie, bo problem tkwi w jej roszczeniowej mentalności, która nie stymuluje do rozwoju.