Zwroty nietrafionych zakupów w dużych sieciach wydają się rządzić pewnymi standardami. Osobiście chyba nigdy nie spotkałam się z czymś, co w jakiekolwiek sposób by mnie zaskoczyło. Do czasu aż nie zwracałam zakupów w sieci sklepów Calzedonia. Dopuszczalna przez politykę sklepu procedura zwracania zakupów w sklepach stacjonarnych wprawiła mnie w osłupienie.
Calzedonia zwroty
Prawo zwrotu towarów zakupionych w sklepie stacjonarnych wynika z polityki sklepu, nie jest w żadnym stopniu regulowane przez prawa. To polityka wewnętrzna sklepu określa jak, kiedy i w jakiej formie możemy dokonać takiego zwrotu. W przypadku dużych sieci nie ma z tym oczywiście żadnego problemu, każdy kupujący dostaje standardowe 30 dni na zastanowienie i ewentualne odniesienie zakupów do sklepu. Cała procedura jest zazwyczaj dziecinie prosta, wystarczy mieć dowód zakupu w formie papierowej lub coraz częściej, w aplikacji. Następnie otrzymujemy zwrot pieniędzy na kartę płatniczą lub podany numer konta. Taki zwrot pojawia się na naszym koncie od razu lub po maksymalnie 14 dniach.
Nietypowy zwrot towaru
Tak wygląda dla mnie standard obsługi zwrotów. Pewnie z tego powodu ten zaproponowany w Calzedonia wprawił mnie w osłupienie. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Sklep oczywiście bez problemu przyjmuje zwroty rzeczy zakupionych w sklepie stacjonarnym, mamy na to standardowo 30 dni. Problem pojawia się w momencie zwrotu pieniędzy. Okazuje się, że po zarejestrowaniu zwrotu otrzymujemy papierowy protokół i informację, że drogą mailową otrzymamy link do formularza. Dopiero po podaniu przez formularz numeru konta, otrzymamy zwrot pieniędzy.
I tak faktycznie stało się w moim przypadku. Niestety mali trafił do spamu, z tego powodu nie został odczytany i wypełniony. Z powodu braku odpowiedzi na maila, następnego dnia otrzymałam SMS z linkiem do formularza. SMS był dla mnie tak dużym zaskoczeniem, że zanim w ogóle odczytałam wiadomość, prześledziłam całą stronę Calzedonia, żeby upewnić się, że nie jest to kolejna forma oszustwa. Oczywiście nie znalazłam żadnej informacji. Dopiero po kilku minutach przyszło mi do głowy sprawdzenie spamu, w którym znalazłam wiadomość z linkiem. Z ciężkim sercem wypełniłam formularz wysłany w wiadomości. Tak naprawdę odetchnęłam dopiero po paru dniach, kiedy otrzymałam pieniądze na konto, dopiero wtedy przekonałam się, że nie były to fałszywe wiadomości, a ja nie zaryzykowałam utratą danych i oszczędności.
Chyba nie muszę dodawać, że procedura jest co najmniej wątpliwa. Nie jest to komfortowe rozwiązanie zwłaszcza w czasach, kiedy nieustanie dostajemy fałszywe wiadomości, które są prostą drogą do utraty oszczędności na koncie. Skąd w tak dużej sieci pomysł na tak niepewny sposób dokonywania zwrotu? Nie wiadomo. Sytuacja z całą pewnością nie wzbudza zaufania do marki.