Nie znasz polskiego – nie jeździsz Uberem. Tak w skrócie można określić najnowszą propozycję PSLu, który chce nowych zasad udzielania zgód na świadczenie usługi przewozu osób. To po części kolejny głos w rozgorzałej debacie wokół migrantów. Ale też reakcja na coraz liczniejsze problematyczne sytuacje zarówno na ulicach, jak i w pojazdach.
Nie znasz polskiego – nie jeździsz Uberem
Jaka dziś jest rzeczywistość widzi chyba każdy, kto choć raz na jakiś czas zamówi sobie Ubera czy Bolta. Zdecydowaną większość kierowców stanowią osoby z zagranicy. Coraz rzadziej można jednak za kółkiem spotkać Ukraińca (na skutek wojny przestali przyjeżdżać do Polski, a ci którzy żyją u nas dłużej znaleźli sobie lepiej płatne zajęcia), częściej za to obywatela Gruzji czy Pakistanu. Niestety, różnice kulturowe sprawiają, że trudniej im nauczyć się polskiego języka (a zatem komunikować się z pasażerami), nie są też przyzwyczajeni do polskiego stylu jazdy. Często kończy się to nieprzyjemnymi sytuacjami. W najlepszym przypadku kierowca podczas podróży po prostu gubi się w mieście. W gorszym dochodzi do kolizji, wypadków albo po prostu stwarzania niebezpieczeństwa na drodze. Oczywiście nie należy uogólniać, bo wiele osób jeździ przyzwoicie albo szybko uczy się nowych zasad. Problem jednak jest i nie można przymykać na niego oczu.
Wczoraj politycy Polskiego Stronnictwa Ludowego zaproponowali, że złożą w Senacie propozycję zmiany przepisów dotyczących przewozu osób. Chodzi między innymi o to, by osoba mająca rozpocząć pracę jako kierowca Bolta czy Ubera, wykazała się chociaż podstawową znajomością języka polskiego. To nie wszystko – te osoby musiałyby też uzyskać polskie prawo jazdy oraz wykazać zaświadczenie o niekaralności. Ostatnie z rozwiązań ma poprawić bezpieczeństwo pasażerów po tym jak zaczęła rosnąć liczba przestępstw popełnianych przez taksówkarzy wobec kobiet. W reakcji na to korporacje zaczęły też swoje własne ruchy. Pisaliśmy już między innymi o tym, że Bolt wprowadza Kobiety Dla Kobiet – usługę dedykowaną tym pasażerkom, którym zależy na pewności bezpiecznego dotarcia do celu.
Rozwiązanie nie do wprowadzenia?
Co ciekawe, stołeczny lewicowy ruch miejski Miasto Jest Nasze od razu pochwalił propozycję szefa PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza, nazywając ją mądrą i zmniejszającą wolną amerykankę na rynku przewozów osób. Problem w tym, że może się ona okazać niemożliwa do wprowadzenia. Patryk Wachowiec z Forum Obywatelskiego Rozwoju zwrócił uwagę w swoim wpisie na Twitterze na to, że byłoby to niezgodne z Konwencją wiedeńską o ruchu drogowym, na mocy której każdy, komu odmówi się uznania prawa jazdy, ma prawo do odszkodowania od podatników. Z kolei Jakub Bińkowski ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców zwraca uwagę, że sama kwestia wydania polskiego prawa jazdy na podstawie zagranicznego dokumentu jest czysto techniczną czynnością administracyjną. Będzie ona zatem stanowiła jedynie biurokratyczną dokuczliwość dla przyszłego kierowcy Ubera czy Bolta.
Z całej propozycji zostaje zatem pomysł wykazania się znajomością języka polskiego chociaż na podstawowym poziomie. Nie byłoby to nic nowego, bo na przykład w Holandii kierowcy miejskich autobusów muszą umieć posługiwać się tamtejszym językiem. A przecież prowadzący taksówkę częściej musi wchodzić w słowną interakcję z pasażerami, łatwiej bowiem o sporne sytuacje czy indywidualne prośby pasażerów. Poza tym wykazanie znajomości języka polskiego często będzie wiązać się z tym, że dana osoba nie wyjedzie na nasze drogi niejako z marszu. W gorącej dyskusji o problemach związanych z masową migracją do Polski pomysł PSLu jest zatem wart rozważenia. Sporo bowiem w nim zdrowego rozsądku, w przeciwieństwie do sporu „na górze” wokół kwestii relokacji.