Mamy w Polsce kilkaset różnych sposobów na to, by komuś złorzeczyć. Wiemy też, że Chińczycy mówią sobie „obyś żył w ciekawych czasach” i niestety – ciekawe czasy nadeszły.
Od przynajmniej roku nawet najbardziej oporni Polacy zaczynają dostrzegać już chyba, że czas niczym niezakłócanej prosperity, swoistej pauzy geopolitycznej dobiegł końca. Świat stał się mniej jednobiegunowy, Stany Zjednoczone po raz pierwszy od czasu II Wojny Światowej mają tak potężnego konkurenta, a wszystkich problemów tego świata nie da się już rozwiązać tym, że lotniskowiec podpływa, samoloty bombardują, „demokracja zwycięża”, a następnie jest dokładnie tak, jak mówi aktualny rezydent Białego Domu.
Ta nowa rzeczywistość to niestety także znaczące problemy dla Polski. Teoretycznie jest to oczywiście szansa, ponieważ orientowanie się na nowe mocarstwa: Chiny czy Indie, zwiększają paletę ruchów dla naszej polityki lub gospodarki. Realnie jednak Polska bardzo silnie związała swoją egzystencję ze Stanami Zjednoczonymi. To właśnie Amerykanów instynktownie, intuicyjnie namaściliśmy na filar naszego bezpieczeństwa, co oczywiście wpływa na szereg podejmowanych w naszym kraju decyzji. Nie tylko tych militarnych.
Zasadniczy problem polega na tym, że Amerykanie nie za bardzo się lubią z Chinami
Nie jest to zresztą kwestia indywidualnych uprzedzeń, co po prostu naturalna kolej rzeczy. Chińczycy na przestrzeni lat wypracowali sobie na tyle mocną pozycję gospodarczą, że nie mają już ochoty pracować tylko na miskę ryżu i zarazem za miskę ryżu. Nie chcą działać na arenie światowej tak, jak pozwolą Amerykanie, tylko tak, jak sami mieliby na to ochotę. I pewnie nawet w normalnych okolicznościach kibicowałbym takiemu wielobiegunowemu światowi, gdyby nie fakt, że za fenomenem Chin kryje się jednak autorytarny, nieco totalitarny, wywodzący się z komunizmu reżim, będący zaprzeczeniem elementarnych wartości, które wyznajemy w naszej części świata. Może kibicowałbym wielobiegunowemu światowi, gdyby nie fakt, że wielobiegunowy świat zazwyczaj nie do końca służy naszej, polskiej niepodległości. Coraz bardziej wydaje się też jasne, że świat generalnie zaczyna uciekać też samej Europie, która przegrywa w internecie, zaczyna też powoli przegrywać w motoryzacji.
Kontrowersyjne zdaniem niektórych środowisko geopolityków skupionych wokół Jacka Bartosiaka już od dekady konsekwentnie mówi o tym, że musimy mieć plan B na wypadek tego, gdyby Amerykanie i Chińczycy zdecydowali się skonfrontować ze sobą na Pacyfiku. Niektórzy komentatorzy odbierają to jako szkodliwe rozsiewanie propagandy o nieuchronnej zdradzie zachodu, ale ja kompletnie tak tego nie postrzegam. Bartosiak zadaje trafne pytania na temat tego z jakimi zagrożeniami musi się mierzyć Polska i jak im zaradzić – zarówno mając nad sobą parasol bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych, jak i w sytuacji, gdy z jakiegoś powodu ten parasol nie będzie dla nas dostępny. Nie uważam, by w zadawaniu pytań o plan B, czy plan C było coś szkodliwego. To oczywiście nie znaczy, że Jacek Bartosiak ma dla nas odpowiedzi na te pytania, ale zadaje je jak najbardziej słusznie.
Stany Zjednoczone nie tylko są naszym sojusznikiem, ale my też jesteśmy sojusznikiem USA
Trudno prognozować, w którym kierunku podąży rywalizacja Stanów Zjednoczonych z Chinami, jednak warto pamiętać, że jej odpryski mogą mieć dla nas różnorakie konsekwencje. Przez zaburzone łańcuchy dostaw, z którymi spotkaliśmy się jeszcze w czasie pandemii (a niektórzy nawet dziś na swoje meble, samochody czy smartfony czekają miesiącami – sytuacja dużo rzadziej spotykana przed 2020 rokiem), aż po widmo zbrojnego antyzachodniego sojuszu rosyjsko-chińskiego czy jawne zaangażowanie Chin w konflikt gospodarczy z krajami Europy, w tym Polską. Nie jest to na szczęście najbardziej prawdopodobny scenariusz, ale nie można go całkowicie wykluczyć. Niestety… żyjemy w ciekawych światach.
Kilka dni temu brałem udział w śniadaniu prasowym Grupy Apator, polskiego giganta działającego w obszarze producentów oraz dystrybutorów urządzeń i systemów pomiarowych, a także dostawców nowoczesnych rozwiązań do automatyzacji pracy sieci elektroenergetycznej. Przedstawiciele Apatora zagrali w otwarte karty i powiedzieli wprost, że oni rozumieją jak może zostać odebrane to spotkanie. Ale sprawa jest zbyt poważna i dotyczy bezpieczeństwa narodowego, by się krygować, a o problemie nie rozmawiać – niezależnie od tego, czy beneficjentem sytuacji będzie Apator, czy inna europejska, spełniająca określone standardy firma. Miałem wrażenie, że organizatorom spotkania bardzo zależało na tym, żeby temat wybrzmiał medialnie, trafił do opinii publicznej i ustawodawcy. To tak jakby producent blachodachówki wskazywał na zagrożenia niesione przez azbest. Głupotą i zwykłą ignorancją byłoby mówić o tym, że to tylko taka strategia komunikacyjna na rzecz jednego podmiotu, gdy gra toczy się o coś wiele poważniejszego.
Wkurzony Chińczyk odetnie Polakom prąd?
Jak być może wiecie, w Polsce trwa wielka modernizacja sieci energetycznej. Wszyscy odbiorcy energii elektrycznej (18 milionów gospodarstw domowych) zostaną opomiarowani licznikami zdalnego odczytu (licznikami inteligentnymi) wyposażonymi w moduł komunikacyjny. Z zainstalowanych do tej pory ok. 4 mln urządzeń ponad połowa pochodzi spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego (kraje UE + Islandia, Norwegia i Liechtenstein) od dostawców niezweryfikowanych pod kątem cyberbezpieczeństwa.
Zdalne liczniki to wygoda, szansa, ale oczywiście generują też szereg zagrożeń związanych z zawodnością techniki czy właśnie cyberbezpieczeństwem. Złośliwego sąsiada nabijającego nam rachunki za prąd – co teoretycznie jest możliwe – pozostawmy mimo wszystko w obszarze małej szkodliwości społecznej. Eksperci, w tym Maciej Wyczesany, Prezes Zarządu Apatora czy Krzysztof Dyki, Prezes Zarządu renomowanej spółki związanej z cyberbezpieczeństwem ComCERT, przytaczali swoje analizy i opinie, wskazujące na znacznie większe zagrożenie, wynikające z tego, że w Polsce masowo montujemy liczniki zdalnego odczytu pochodzące od partnerów spoza EOG. Eksperci ze szczególną obawą, a jej powody starałem się nakreślić swoimi refleksjami we wstępie do artykułu, patrzyli w kierunku Chin.
Wyobraźmy sobie scenariusz, w którym Chiny rozpoczynają wojnę ze Stanami Zjednoczonymi, Polska wspiera je w jakiś sposób, a nagle nasze liczniki na klatkach schodowych zaczynają masowo wariować. Połowa kraju zostaje odcięta od prądu, a na dodatek doprowadza to do gigantycznego zaburzenia gospodarki energetycznej. Przypominam, że ledwie kilka dni temu przerażenie czytaliśmy wieści na temat potencjalnego blackoutu, spowodowanego trochę zbyt ciepłym lipcem. Tym razem mowa o skoordynowanym ataku wrogiego mocarstwa. Pamiętajmy – liczniki inteligentne, dzięki wbudowanemu stycznikowi umożliwiają zdalne odłączenie konsumenta od dostaw energii elektrycznej, a ponadto mogą dostarczyć informacji służących do profilowania samych odbiorców.
Czy taki scenariusz jest możliwy? Niestety – tak. Polacy w jakiś wyjątkowo niezrozumiały i szokujący dla mnie sposób zgodzili się na importowanie tak krytycznej infrastruktury z Chin, a następnie montowanie jej w polskich blokach i domach. Co więcej, zdaniem ekspertów, nie mamy w Polsce wglądu w oprogramowanie tych liczników i co tam jest naprawdę zaszyte w kodzie. A może być wszystko. Amerykanie trzepią na lewo i prawo TikToka, by sprawdzić jakie dane wysyłają do Chin na temat tego, jakie filmiki z tańczącymi ludźmi oglądają ludzie. Tymczasem my w Polsce opieramy istotną część krytycznej infrastruktury na sprzęcie, o którym nie wiemy dostatecznie wiele, który może być nawet tykającą bombą z opóźnionym zapłonem. Jeśli ktoś będzie miał na to ochotę.
Zwraca na to uwagę Apator, który sam tworzy bezpieczne, konkurencyjne i polskie liczniki. Przytakuje mu firma ComCERT, która pomaga je zabezpieczać przed naruszeniami z zewnątrz. Ale od lat alarmują też redaktorzy Financial Times, BBC, Guardiana czy dziesiątek innych mediów, a nasi rządzący nadal kierują się chyba wyłącznie parametrem ceny. Podejrzewam, że z Rosji też można kupić czołgi taniej, niż z Ameryki, a jednak z jakiegoś powodu zawsze byliśmy w tej kwestii bardziej roztropni.
Nie chodzi o to, żeby nie dealować z Chińczykami. Chodzi o to, żeby robić to na naszych warunkach
Maciej Wyczesany bardzo czytelnie podkreślił: możecie brać liczniki z Francji, Turcji albo nawet Chin – to nie kraj pochodzenia jest tu kluczowym problemem. Jednak niech zostaną zachowane pewne standardy bezpieczeństwa, które właśnie Polska – bo inne kraje Unii Europejskiej często już do tego dojrzały – musi wymuszać na swoich kontrahentach. Nie może być tak, że kupujemy sprzęt, nie wiedząc co dokładnie w nim siedzi i że jesteśmy podatni na zarządzanie nim z zagranicy.
Apator – to już bardziej fragment do czytających nas polityków – podpowiada jak ucywilizować rynek energetyki, apelując m.in. o wprowadzenie schematów certyfikacyjnych dla komponentów AMI, w tym w szczególności liczników inteligentnych, wprowadzenie przepisów regulujących lub wykluczających dostawców wysokiego ryzyka z rynku liczników inteligentnych, opracowanie metodyki i narzędzi testowania, wprowadzenie ścisłych regulacji prawnych określających odpowiedzialność dostawców za zabezpieczenie łańcucha dostaw nowelizację Prawa Zamówień Publicznych czy wreszcie rekomendacje Pełnomocnika ds. Cyberbezpieczeństwa dotyczące dostawców wysokiego ryzyka w obszarze inteligentnych liczników energii.
Przy czym w trybie natychmiastowym niezbędna jest zmiana Ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa (UKSC), obejmująca m.in.:
- wymaganie wdrożenia przez dostawców rozwiązań pomiarowych dla energetyki Systemu Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji (SZBI);
- realizację ściśle określonych wymagań bezpieczeństwa przez dostawców rozwiązań pomiarowych dla energetyki;
- wymóg audytów zgodności z UKSC w akredytowanych jednostkach certyfikujących lub upoważnionych podmiotach
Oczywiście w dowolnym poważnym kraju, takim jak Niemcy, Francja czy Stany Zjednoczone, takie regulacje byłyby pewnie wprowadzane lata temu pod dyktando niemieckich, francuskich i amerykańskich firm energetycznych – bazując na ich doświadczeniu, ale też starając się zabezpieczyć lokalne interesy. A w Polsce, jak to w Polsce. Myślenie w perspektywie dalej niż jednej kadencji czy wspieranie polskich firm to dwa najcięższe grzechy, których mogliby dopuścić się politycy.
Artykuł powstał w ramach współpracy reklamowej z Apator S.A.