Powódź 2024 pokazała, że Polacy w dalszym ciągu nie są przygotowani na kataklizmy. I nie chodzi tutaj o infrastrukturę, czy chociażby zaangażowanie ratowników i sąsiadów w niesienie innym pomocy. Prawdziwym problemem jest kryzys informacyjny – w wielu miejscowościach straty dałoby się zminimalizować, gdyby w odpowiednim momencie wydano komunikaty, a zarządzanie kryzysowe skoordynowałoby działania.
Zadania własne gminy stawiają sprawę jasno – ochrona przeciwpowodziowa to również zadanie samorządu
Mówiąc o zarządzaniu kryzysowym czy też o minimalizowaniu strat lub usuwaniu skutków kataklizmów, najczęściej myślimy o służbach mundurowych oraz odgórnie skoordynowanych działaniach rządu. Oczywiście, w dużej mierze zarządzanie akcjami ratowniczymi czy pomocowymi leży w gestii służb i władz centralnych, jednak nie można zapominać o zadaniach samorządów. A te niejednokrotnie są w tym wszystkim kluczowe.
Zgodnie z art. 7 ustawy o samorządzie gminnym, jednym z zadań własnych gminy jest dbałość o bezpieczeństwo obywateli oraz podejmowanie działań z zakresu ochrony przeciwpożarowej i przeciwpowodziowej (w tym wyposażenia i utrzymywania gminnego magazynu przeciwpowodziowego). Owszem, magazyny takie w każdej z gmin są utrzymywane, jednak to nie wystarczy, aby zapewnić mieszkańcom należytą ochronę przeciwpowodziową. W obliczu kryzysu gminy powinny działać – informować mieszkańców o sytuacji, koordynować odpowiednie działania i podejmować wszelkie możliwe starania, w celu zminimalizowania kryzysu. Jak pokazały ostatnie dni, w niektórych miejscowościach tego zabrakło.
Powódź 2024 a działania gmin
W wielu miejscowościach włodarze miast i gmin mają za sobą bezsenne noce. Na zdjęciach w mediach społecznościowych siedzą w namiotach sztabów kryzysowych albo pakują i przenoszą worki z piaskiem. Jednak nie muszą tego robić (ale dobrze, że wykazują inicjatywę i działają), żeby spełnić ustawowe obowiązki. Aby bowiem odpowiednio zarządzać kryzysem w tej sytuacji, wystarczy przygotować odpowiedni sprzęt i informować mieszkańców o zalecanych działaniach.
Doskonałym przykładem na to, jak różne mogą być standardy działania samorządów, jest porównanie trzech miejscowości (dwóch polskich i jednej czeskiej) ze Śląska Cieszyńskiego, które zostały średnio poszkodowane w powodzi. Fala powodziowa przetoczyła się tam w niedzielę rano, powodując zalanie domów i budynków użyteczności publicznej, jednak domy nie zostały doszczętnie zniszczone. Te miejscowości to Skoczów, Cieszyn i Czeski Cieszyn (te dwa ostatnie są kluczowe, gdyż zagrożenie płynęło z tej samej strony, czyli od rzeki Olzy).
Dlaczego jednak działania gmin są w tym wszystkim takie ważne? Ponieważ gmina to jednostka, która (przynajmniej w teorii) jest najbliższa ludziom. Przeciętny Kowalski nie interesuje się poczynaniami Sejmu, nie obserwuje w mediach społecznościowych premiera ani nie śledzi najnowszych doniesień. Jednak obserwuje profil gminy (bo przecież to tam poinformują o dotacji na wymianę źródła ciepła, którą jest zainteresowany) i zna przynajmniej część lokalnego samorządu. W końcu to gminy miały szansę możliwie szybko się zorganizować i skutecznie powiadomić mieszkańców o zagrożeniu, chociażby wykorzystując straże miejskie (tam, gdzie zostały powołane), czy urzędowe zarządzanie kryzysowe.
Jak (nie) zarządzać gminą w czasie kryzysu
Aby najlepiej zobrazować sytuację, należy zacząć od Cieszyna – miasta granicznego, które oddzielone jest rzeką Olzą od Czeskiego Cieszyna. Oba miasta więc spodziewały się zagrożenia z tej samej strony, co więcej, fala powodziowa, powodująca zagrożenie przyszła o tej samej porze. Działania obu miast były jednak skrajnie różne.
W Czeskim Cieszynie w nocy z soboty na niedzielę włodarze działali. Monitorowana była sytuacja, odpowiednie osoby zapewne sprawdzały odczyty, dotyczące wysokości stanu rzek (zapewne na czeskim odpowiedniku polskiego IMGW, gdzie można na bieżąco monitorować sytuację, a także sprawdzać, czy wody przybywa, czy też ubywa na przestrzeni ostatnich godzin, a nawet dni). Po godzinie 4 w nocy Czeski Cieszyn ogłasza ewakuację terenów najbardziej zagrożonych. Służby działały, miasto informowało w mediach społecznościowych o ewakuacji, specjalnej infolinii dla osób w trudnej sytuacji, a na ewakuowanych czekały specjalne autobusy. Wszyscy zainteresowani mieli więc informację, w mieście słychać było wycie syren, służby jeździły i nadzorowały wszystko. Nikt nie spał, ludzie zajęli się ucieczką i ratowaniem majątków.
Wielu szkodom można było zapobiec, gdyby w odpowiednim momencie poinformowano mieszkańców
W tym samym czasie w polskim Cieszynie zupełna cisza. Jedynie pojedyncze osoby (prywatne, niezwiązane z samorządem) monitorowały sytuację. Tylko oni wiedzieli, że jest źle i że należy spodziewać się problemów. Rzeka Olza ok. 3 w nocy (o tej godzinie starosta cieszyńska ogłosiła alarm powodziowy) o 2 metry przekraczała stan alarmowy (tak przynajmniej wynikało z danych IMGW). Dane pokazują, że w kulminacyjnych godzinach poziom rzeki rósł o około metr na godzinę. To gigantyczny przyrost poziomu wody, po którym już można spodziewać się problemów.
Czesi zakończyli ewakuację przed godziną 6 rano, wtedy też mniej więcej Olza wylała. Podtopionych zostało wiele budynków – zarówno mieszkalnych, jak i usługowych. Zalanych zostało kilka dzielnic, a także lokalne targowisko, znajdujące się nieopodal Olzy. Straty są gigantyczne, strażacy przez kilka kolejnych dni wypompowywali wodę z piwnic i parterów zalanych budynków.
Co ciekawe, pierwszy oficjalny komunikat (trafiający do szerszej publiczności, a więc opublikowany w mediach społecznościowych) włodarzy miasta pojawił się tuż przed godziną 7 rano. Informowano o tym, że najlepiej jest zostać w domu i nie iść nad rzekę, ponieważ jest niebezpiecznie (oczywiście w dużym uproszczeniu). W tym momencie sytuacja w wielu domach była już opłakana. Komunikat o wydawaniu worków z piaskiem pojawił się w Cieszynie ok. godziny 7:30, czyli w momencie, kiedy fala powodziowa już przeszła i na dobrą sprawę nie było już co zabezpieczać. Około godziny 8 poinformowano o tym, że aby uniknąć strat, najlepiej przenieść rzeczy na piętro budynku. Tylko wtedy już większość tych rzeczy była zalana.
Mieszkańcy wspominają, jak wyglądał alarm powodziowy w 2010 roku
Czego w tym przypadku zabrakło? Przede wszystkim informacji. Miasto w obliczu takich prognoz (o ryzyku wystąpienia powodzi mówiło się przynajmniej kilka dni wcześniej), mając świadomość, że rzeka Olza już nie raz wylała, powinno monitorować sytuację, tak jak zrobiono to w Czeskim Cieszynie. Tam działania były skoordynowane, worki z piaskiem ustawione w odpowiednich miejscach, a fala powodziowa nikogo nie zaskoczyła.
W polskim Cieszynie wiele osób smacznie spało, korzystając z wolnego weekendu. W 2010 roku, kiedy również było ryzyko wystąpienia powodzi, po Cieszynie jeździły służby i przez megafon informowały o możliwości ewakuacji (wtedy jednak miasto szczególnie nie ucierpiało). Ludzie byli poinformowani i przygotowani na najgorsze. Obecnie nie było konieczności przeprowadzania ewakuacji, woda była zagrożeniem dla mienia, nie dla życia (chociaż to z całą stanowczością można stwierdzić dopiero po przejściu wody), jednak gdyby po godzinie 4 rano cieszyńska straż miejska przejechała się po zagrożonych rejonach i wydała odpowiednie komunikaty, sporo osób zdążyłoby zabezpieczyć przynajmniej część dobytku.
Jak przekazują mieszkańcy i przedsiębiorcy z tego rejonu, ze strony miasta płynęły informacje o tym, że sytuacja jest poważna (bazowano na prognozach), jednak mieli nadzieję, że nic złego się nie stanie. Niestety, stało się sporo złego. W wielu przypadkach wystarczyło kilkanaście worków z piaskiem, aby uratować chociaż część dobytku. Przedsiębiorcy z targowiska liczą straty, gdyż stracili większość towaru. Jak stwierdzają – gdyby pojawił się jakikolwiek komunikat o tym, jak poważna jest sytuacja, przenieśliby chociaż część rzeczy w inne miejsce, co zminimalizowałoby szkody.
Zadziwieni sytuacją są również sami mieszkańcy. Wiele osób zostało obudzonych przez sąsiadów i w piżamach pobiegło ratować dobytek – chociażby przeparkować samochody. Część z nich zdążyła w ostatniej chwili, część niestety zorientowała się za późno. Straty i tak by były, jednak na zdecydowanie mniejszą skalę.
Rządowe komunikaty dotyczą dużych miast, w mniejszych miejscowościach ma działać samorząd
Obserwując medialne doniesienia, można zauważyć, że większość skupiała się na dużych miastach. Mówiono o zagrożeniu dla Wrocławia, wspominano dawne powodzie. Dlatego w tej narracji tak ważny jest samorząd, który monitoruje sytuację na niewielkim obszarze. Rząd nie zadzwoni do każdego burmistrza po kolei, informując go o sytuacji. Nie zrobi tego centralny sztab zarządzania kryzysowego. Miejscowości jest zwyczajnie zbyt wiele, a w niedzielę rano wylało wiele rzek.
Służby mundurowe działały. W akcji byli wszyscy strażacy, zarówno zawodowi, jak i ochotnicy. Oni jednak działali i pracowali, zabezpieczając newralgiczne miejsca, czy ratując sytuację tam, gdzie już wystąpiły skutki powodzi. Na prywatnych posesjach to właściciele musieli zadbać o swój dobytek. I z radością by to zrobili, gdyby byli o sytuacji odpowiedni poinformowani.
Oczywiście porównanie Czeskiego Cieszyna i polskiego Cieszyna może nie być miarodajne – to miasta, które z sobą sąsiadują, jednak leżą w dwóch różnych krajach. Może jednak bardziej miarodajne będzie porównanie Cieszyna ze Skoczowem, innym miastem z powiatu cieszyńskiego. Tam również nikt nie obudził mieszkańców, jednak przynajmniej próbowano zapobiegać stratom. Jeszcze przed weekendem pojawiła się informacja o możliwości pobrania worków z piaskiem w siedzibie Miejskiego Zarządu Dróg.
Z kolei kulminacyjnej nocy w mediach społecznościowych pojawiały się wpisy dotyczące aktualnej sytuacji i działań. Nawet jeżeli działania te nie były optymalne, to nie można ich oceniać negatywnie – tutaj samorząd przynajmniej próbował coś zdziałać i starał się poinformować mieszkańców o zagrożeniu. Dał im również narzędzia do walki z wodą.
W Cieszynie przed weekendem pojawiła się informacja o potencjalnym zagrożeniu. 13 września miasto poinformowało, że obecnie nie ma gwałtownego wzrostu stanu rzek, a w przypadku wystąpienia miejscowych zagrożeń, wydawanie worków z piaskiem będzie koordynowane przez służby.
Mieszkańcy czują niesmak. Liczyli, że od 1997 roku coś się zmieniło
Wiele osób dobrze ocenia działania służb i władz (zarówno centralnych, jak i samorządowych). Wiele miejscowości zostało zniszczonych, jednak w wielu udało się zminimalizować straty. Z niszczycielskim żywiołem człowiek nie wygra. Jednak w momencie, gdy fala powodziowa nie jest tak spektakularna, jak chociażby w Kłodzku, można próbować ratować dobytek.
W niektórych miejscowościach wielu strat można było uniknąć. Oczywiście, dobrze oceniać po fakcie, jednak to głosy mieszkańców i przedsiębiorców z niektórych terenów wskazują, że podczas kluczowych godzin nic nie wiedzieli. A gdyby wiedzieli, mogli wiele zdziałać. I nie można w tej sytuacji powoływać się na alerty RCB, czy dostępność portali informacyjnych. Na włodarzach miast (zgodnie z ustawą o samorządzie gminnym) również spoczywają pewne obowiązki. O tym, jak trudna jest rola wójta, burmistrza, czy prezydenta miasta przekonało się w tym roku wiele osób. Nie każda kadencja wiąże się bowiem z kryzysem w takiej skali. Część samorządowców zdała egzamin śpiewająco. Część wręcz przeciwnie.