Ilu jeszcze uczestników ruchu drogowego muszą zabić drogowi degeneraci, by ustawodawca zmądrzał?

Moto Państwo Zbrodnia i kara Dołącz do dyskusji
Ilu jeszcze uczestników ruchu drogowego muszą zabić drogowi degeneraci, by ustawodawca zmądrzał?

Każdy kolejny przypadek pirata drogowego zabijającego uczestników ruchu drogowego przez swoją głupotę pokazuje właściwie to samo. Zabójstwo drogowe w kodeksie karnym jest Polsce potrzebne. Nie musi to być nawet typ uprzywilejowany przestępstwa zabójstwa. Chodzi o to, by zmusić sędziów do traktowania problemu poważnie. Może to zrobić tylko ustawodawca.

Ilu jeszcze uczestników ruchu drogowego muszą zabić drogowi degeneraci, by ustawodawca zmądrzał?

Powtórzenie do znudzenia tego samego błędu nie świadczy najlepiej o poczytalności. Zwłaszcza gdy łudzimy się, że tym razem na pewno będzie inaczej. Ile to jeszcze osób musi zginąć na polskich drogach, by ustawodawca przyjął do wiadomości, że cackanie się z piratami drogowymi nie zdaje rezultatu?

Ledwo co przetrawiliśmy ucieczkę Sebastiana M. do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie polskie władze nie są w stanie go dosięgnąć. M. zabił trzyosobową rodzinę, pędząc po autostradzie A1 pędząc co najmniej 253 km/h. Pirat drogowy, skądinąd synalek bogatego biznesmena, nie został po wypadku zatrzymany. Dzięki temu mógł czmychnąć za granicę. Zapewne się z polskiego wymiaru sprawiedliwości śmieje do rozpuku. Ekstradycja będzie o tyle utrudniona, że najwyraźniej dostał od szejków złotą wizę dla bogatych rezydentów.

Teraz historia niejako się powtarza, na szczęście z nieco lepszym finałem. Łukasz Ż. zabił na Trasie Łazienkowskiej ojca dwójki dzieci. Trafiły one razem z matką w ciężkim stanie do szpitala. Na skutek wypadku ucierpiała także jego partnerka. Według relacji medialnych ma mieć wybite zęby, pękniętą czaszkę i przerwany rdzeń kręgowy.

Nie wiadomo dokładnie, z jaką prędkością pędził Ż. Wiemy za to, że nie tylko był pijany, ale jeszcze po fakcie pojechał sobie na kolejną imprezę. Prawdopodobnie ścigali się z kolegą. Jakby tego było mało, miał na koncie aż 5 zakazów prowadzenia pojazdów. Ż. uciekł do Niemiec, jednak został zatrzymany w Lubece. Teraz oczekuje na ekstradycję.

Takich bulwersujących przypadków w ciągu ostatnich lat było dużo. Pomimo tego sądy są nadspodziewanie wyrozumiałe dla piratów drogowych. Także prokuratura nie garnie się zbytnio do wychodzenia poza spowodowanie katastrofy w komunikacji. Nieumyślne zabicie w ten sposób człowieka zgodnie z art. 173 §4 kodeksu karnego oznacza zagrożenie karą pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8. To stanowczo za mało, jak na drogowych psychopatów pędzących po drogach daleko ponad granicę dozwolonej prędkości. Rozwiązanie problemu wręcz jest oczywiste: zabójstwo drogowe w kodeksie karnym.

Minister sprawiedliwości przyznaje, że zabójstwo drogowe w kodeksie karnym jest potrzebne

Tak się składa, że minister sprawiedliwości Adam Bodnar w sobotę ogłosił, że okoliczności wypadku z udziałem Łukasza Ż., będą przedmiotem szczególnie wnikliwej analizy. Szef resortu sprawiedliwości zapowiada także, że zabójstwo drogowe w kodeksie karnym. Na liście rzeczy do zrobienia znalazł się także system identyfikacji na drogach osób z orzeczonymi zakazami prowadzenia pojazdów. Osoby złapane na jego ignorowaniu musiałyby się liczyć z konfiskatą samochodu.

Ktoś przytomny mógłby teraz zapytać: jak to nie ma systemu identyfikowania osób z zakazem prowadzenia samochodu? Byłoby to bardzo dobre pytanie. W końcu przypadek Łukasza Ż. jest żałosną wręcz kompromitacją dla polskiego wymiaru sprawiedliwości jako takiego. Pirat drogowy nie dość, że nic sobie z nich nie robił, to raz za razem zbierał kolejne.

Nas jednak interesuje zabójstwo drogowe w kodeksie karnym. Są prawnicy, którzy podnoszą, że nie potrzeba nowego przestępstwa. Przecież obecnie prawo zawiera przepisy, które można zastosować w takich przypadkach. Na przykład zabójstwo z zamiarem ewentualnym, czy nawet umyślne spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym w ten sam sposób. Problem w tym, że sądy musiałyby najpierw rzeczywiście wyrokować w ten sposób. Na przeszkodzie stoi między innymi orzecznictwo Sądu Najwyższego. Przykładem może być fragment uzasadnienia wyroku z 6 lutego 1973, o sygnaturze V KRN 569/72.

[…] Warunkiem przyjęcia, że sprawca czynu działał z zamiarem ewentualnym, jest ustalenie, iż – po pierwsze – sprawca miał świadomość, że podjęte działanie może wyczerpywać przedmiotowe znamiona ustawy karnej i – po drugie – sprawca akceptuje sytuację, w której czyn wyczerpuje przedmiotowe znamiona przestępstwa, w postaci aktu woli polegającej na godzeniu się z góry z takim stanem rzeczy, przy czym zgody na skutek nie można domniemywać czy się domyślać, lecz należy wykazać, że stanowiła ona jeden z elementów procesów, zachodzących w psychice sprawcy.

Owszem, wyrok jest stary. Nic jednak nie wskazuje na to, by w mentalności sędziów zaszła jakaś zmiana. Dlatego klasyfikacja prawna czynu powinna w tak szczególnie bulwersujących przypadków być uzależniona przede wszystkim od skutku, a nie od sądowych dywagacji na temat stanu umysłu sprawcy.

Nie jestem populistą penalnym, ale…

Możliwości tak naprawdę mamy dwie. W pierwszej kolejności możemy bardzo dosłownie potraktować zabójstwo drogowe w kodeksie karnym. Byłby to niejako typ uprzywilejowany przestępstwa z art. 148 kodeku karnego. Nie jest to jednak najlepsze rozwiązanie. Byłaby to mimo wszystko pewna przesada.

Alternatywę stanowi kolejny paragraf w art. 173 albo najlepiej w art. 178 określającym przesłanki zaostrzenia odpowiedzialności dla sprawców katastrof w ruchu lądowym. W tym drugim przypadku chodzi na przykład o pijanych kierowców. Hipotetyczny przepis można sformułować na kilka różnych sposobów. Najważniejszym elementem jest zastosowanie kary jak za umyślne spowodowanie katastrofy, a więc od 2 do 12 lat pozbawienia wolności. Powinien objąć sprawców, którzy znacząco przekraczają dozwoloną prędkość lub prowadzą samochód pomimo ciążącego na nim zakazowi prowadzenia pojazdów.

Co wydaje się szczególnie istotne to, by nie pozostawić sędziom większego wyboru, ale wciąż zostawić im jego jakieś minimum. W pierwszym przypadku chodzi o to, by ustawowa dyrektywa nie pozostawiała miejsca na sędziowską litość i szukanie wymówek, byleby takiego degenerata nie ukarać surowo. Tego powinny nas nauczyć kary za okrucieństwo wobec zwierząt, które nie do końca działają zgodnie z intencją ustawodawcy. Piętą achillesową jest tutaj niskie minimum zagrożenia karą pozwalające karać w zawieszeniu nawet zabijających zwierzęta w szczególnie okrutny sposób.

Drugi element jest o tyle ważny, że instytucje w rodzaju obligatoryjnej konfiskaty praktycznie od zawsze są kwestionowane przez Trybunał Konstytucyjny. Nie mam przy tym na myśli jego obecnej formy, ale także składy, które nie budziły większych wątpliwości. Zabójstwo drogowe w kodeksie karnym musi być przepisem surowym. Nawet nie chodzi tutaj o prewencję, ale o możliwie trwałe eliminowanie takich osobników z ruchu drogowego i izolowanie ich od społeczeństwa. Nie można jednak przekroczyć granicy nadgorliwości kreując jakiś kolejny bubel prawny.