Coraz większą popularność zyskują różnego rodzaju strefy wolne od dzieci. Tworzą je restauracje, kawiarnie, hotele, czy nawet różnego rodzaju miejsca publiczne. Nawet 83 proc. Polaków popiera istnienie takich miejsc. Tylko czy przypadkiem nie mamy do czynienia z niezgodną z prawem dyskryminacją? W części przypadków jak najbardziej można postawić taką tezę. Ważny może być nawet sam wykorzystywany język.
Obecność dzieci chyba jednak nie powinny stanowić wielkiej społecznej kontrowersji
Chyba nawet najbardziej bezkrytyczni rodzice są w stanie przyznać, że dzieci jako takie potrafią być czasem głośne, a nawet nieznośne do otoczenia. O takie wyznanie łatwiej będzie tym bardziej, gdy zapewnimy, że nie chodzi o ich dzieci jako takie. Te przecież jak najbardziej mogą być ciche, grzeczne i spokojne. Niestety część przedsiębiorców decyduje się na przysłowiowe wrzucanie wszystkich najmłodszych do jednego worka. Tworzą oni w swoich kawiarniach, restauracjach, aquaparkach i hotelach strefy wolne od dzieci.
Trzeba przyznać, że taka praktyka budzi poważne kontrowersje. Z jednej strony mamy Rzecznika Praw Dziecka, która dostrzega w niej przejaw potencjalnie niezgodnej z prawem dyskryminacji. Monika Horna-Cieślak dość jasno wskazuje na potencjalne zagrożenia oraz ewidentną szkodliwość prawną takich stref.
Tego rodzaju oferty od prywatnych przedsiębiorców nie służą dobru ogółu, jakim jest budowanie społeczeństwa obywatelskiego opartego na szacunku dla praw wszystkich, niezależnie od wieku, płci, wyznania, niepełnosprawności, orientacji i bliskiej Rzeczniczce idei partycypacji młodych ludzi w życiu społecznym, obywatelskim.
Drugą stronę medalu stanowi podejście Polaków do tematu. Tak się składa, że „Dzień Dobry TVN” przeprowadził swego czasu sondę, w której zapytał o strefy wolne od dzieci. Aż 83 proc. respondentów wyraziło poparcie dla ich funkcjonowania. Warto jednak wspomnieć, że mieliśmy do czynienia z sondą internetową. Ze statystycznego punktu widzenia taka metoda ma wartość porównywalną z wróżeniem z fusów.
Nie ma się co dziwić, że przy tak dużej rozbieżności zdań sprawa wzbudza silne emocje. Chodzi w końcu o dzieci. Żaden rodzic nie chciałby, żeby jakaś firma dyskryminowała akurat jego pociechę. Równocześnie wielu dorosłych chciałoby czasem móc zająć się sobą bez ryzyka na przykład niepotrzebnego hałasu.
To kodeks wykroczeń sprawia, że strefy wolne od dzieci najczęściej będą niezgodne z prawem
Prawdę mówiąc, ten konkretny spór bliźniaczo przypomina mi rozdmuchaną nieco przez media praktykę organizowania wesel bez udziału dzieci. Tym razem jednak jedna ze stron sięgnęła po argumentację prawną. Czy strefy wolne od dzieci rzeczywiście są nielegalne? Biuro Rzecznika Praw Dziecka zwraca uwagę na art. 32 Konstytucji RP. Zgodnie z tym przepisem:
1. Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Tak się składa, że jest to najchętniej ignorowany przez władze publiczne przepis ustawy zasadniczej. Co ważne: adresatem ustępu pierwszego są właśnie one. Mamy prawo do równego traktowania przez państwo i wszelkie jego macki. Co jednak z przedsiębiorcami? Tutaj musielibyśmy sięgnąć po przepisy kodeksu wykroczeń, które egzekwują nam w praktyce zakaz dyskryminacji w życiu gospodarczym. Czytelnicy Bezprawnika z pewnością się już domyślają, o które z nich chodzi. Pierwszym z nich jest nieoceniony relikt Polski Ludowej w postaci art. 135 przywołanej ustawy.
Kto, zajmując się sprzedażą towarów w przedsiębiorstwie handlu detalicznego lub w przedsiębiorstwie gastronomicznym, ukrywa przed nabywcą towar przeznaczony do sprzedaży lub umyślnie bez uzasadnionej przyczyny odmawia sprzedaży takiego towaru, podlega karze grzywny.
Analogicznym przepisem dotyczącym usług jest art. 138 k.w. Ustawodawca ponownie posłużył się w nim sformułowaniem „umyślnie bez uzasadnionej przyczyny”. Czy strefy wolne od dzieci mają tak naprawdę jakieś społecznie akceptowalne uzasadnienie? To zależy.
Nie chcesz dzieci w swojej restauracji? To jeszcze nie znaczy, że musisz się z tego powodu silić na bycie wrednym
Bez trudu możemy sobie wyobrazić takie miejsca, które stanowią legalną działalność gospodarczą, ale do których dzieci naprawdę nie powinny wchodzić. Przekładem dość ekstremalnym mogą być kluby nocne, zwłaszcza te oferujące różnego rodzaju usługi erotyczne. To samo dotyczy wszelkiej maści przybytków hazardu na czele z kasynami. Tutaj strefy wolne do dzieci stają się czymś wręcz uzasadnionym. Tyle tylko, że pod żadnym pozorem nie będą się w taki sposób nazywać. Właściciel takiego miejsca wywiesi po prostu tabliczkę z napisem „18+ osobom nieletnim wstęp wzbroniony”.
Strefy wolne od dzieci to tak naprawdę działalność gospodarcza, która mogłaby bez większego trudu obsłużyć także dzieci. Przedsiębiorcy, którzy ją prowadzą, najwyraźniej uznają jednak, że opłaca im się wyeliminować ze swojej bazy klientów rodziny z dziećmi. W założeniu wtedy przyciągną więcej dorosłych, którzy nawet nie muszą być singlami. Kalkulacja biznesowa może i jest całkiem niezła, ale wciąż pozostaje kwestia kodeksu wykroczeń. Sprzedawca, lokal gastronomiczny i usługodawca nie mają prawa odmówić obsłużenia dzieci bez uzasadnionej przyczyny.
Nieco osobną kategorię stanowią na przykład kocie kawiarnie. Ich działalność niestety przyniosła im uzasadnienie do wprowadzenia ograniczenia wiekowego. Niektóre dzieci męczyły zwierzęta, na co właściciele nie mogli sobie po prostu pozwolić. Ktoś złośliwy mógłby stwierdzić, że jeszcze gorsi byli roszczeniowi rodzice gotowi się awanturować na najmniejsze słowo sprzeciwu. Są też tacy ludzie, z którymi mało kto chce mieć do czynienia. Takie ograniczenie staje się legalne.
Warto także zwrócić uwagę na język komunikatów. Czym innym są ograniczenia uzasadnione jakąś obiektywną przyczyną. Paradoksalnie wówczas mamy do czynienia z możliwie uprzejmym komunikatem. Strefy wolne od dzieci są po prostu ze swej natury niepotrzebną ostentacją. Skojarzenia ze „strefami wolnymi od LGBT” nasuwają się same. W tym przypadku chęć wykluczenia dzieci jest oczywista.
Równocześnie trudno byłoby doszukać się sensu wprowadzenia odpowiedzialności zbiorowej dla dzieci na przykład w restauracji. Jeżeli osoba dorosła zachowywałaby się hałaśliwie i przeszkadzała innym gościom, to obsługa mogłaby nawet wezwać policję. Dzieci, które zachowują się źle i których rodzice nie reagują, można przecież po prostu wyprosić.