Dobrze zrobione zdjęcie może w dzisiejszych czasach sprzedać za nas produkt. Jeśli jednak użyjemy cudzej fotografii, możemy mieć kłopoty. Jak nauczyć się dobrego fotografowania produktowego i co właściwie ono daje?
Co jest najlepszym przyjacielem sprzedawcy w internecie? Dobre zdjęcie jego produktu. Człowiek przed monitorem bazuje przede wszystkim na swoim wzroku, dlatego też – siłą rzeczy – wybiera te oferty, które wyglądają… ładniej. Zresztą, wystarczy przejść się dowolnym pasażem i zerknąć na wystawy: to tam trafiają najbardziej atrakcyjne produkty, to stamtąd przywołuje się klienta.
Jest pewien powód, dla którego budki z fast-foodami, okraszonymi zdjęciami Coca-Coli (tak, jak we wszystkich miejscowościach nastawionych na turystykę) cieszą się popularnością tylko wtedy, kiedy nasz budżet jest niewielki. Ludzie lubią to, co wygląda atrakcyjnie, a podrasowany kotlet z wklejonymi obok w Photoshopie frytkami i sztucznie nałożoną na tło Colą będzie przywoływał raczej skojarzenia związane z wakacyjnym zatruciem pokarmowym.
Jeśli chcemy, żeby w naszą ofertę kliknęło więcej ludzi, umieszczamy w niej zdjęcie, które przyciągnie go do nas. Fotografie mają to do siebie, że opowiadają nam pewne historie. Estetyczny obraz wypolerowanego smartfona pozwoli nam wierzyć, że jego właściciel dbał o niego. To jest owo pierwsze wrażenie. Żeby sprawić, by było dobre, trzeba najpierw wiedzieć, jak się do tego zabrać. I tu z pomocą przychodzi nauka robienia fotografii produktowych.
Kiedy chcemy sprzedać coś w internecie – a niech byłby to i zwykły kubek – musimy zdawać sobie sprawę, że w pierwszej kolejności angażujemy zmysł wzroku klienta. Właśnie dlatego pisanie czerwoną czcionką (i Comic Sansem) i wielkimi literami sprawi, że większość osób opuści naszą ofertę. Zadziała szatański efekt halo, a my zostaniemy potraktowani jako niepoważni. Podobnie jest ze zdjęciami właśnie – fotka zrobiona smartfonem, pod światło, przy użyciu lampy błyskowej, na zakurzonym blacie pozwoli ocenić nas z góry jako kogoś, kto powinien zostać przy słodkich autoportretach (z psimi filtrami, rzecz jasna) na Snapchata.
Fotografia produktowa
Przyjmijmy teraz, że mamy sklep i chcemy, by nasze towary przemówiły sugestywnie do naszego klienta-odbiorcy. Kupujemy sobie aparat, nawet taki niezbyt drogi, ustawiamy produkt na w miarę czystej, kolorowej kartce papieru, wykonujemy akrobację w celu uchwycenia go pod jak najlepszym kątem i robimy zdjęcie. Następnie wrzucamy je do sklepiku, licząc na wysyp klientów i… nic. Co robić w takim wypadku?
Najprościej i najszybciej zapisać się na internetowy kurs fotografii produktowej, bo zagadnienie to nie ogranicza się tylko do stanięcia pod odpowiednim kątem i zrobienia samej fotografii. Istotne jest poznanie bardzo podstawowych pojęć i narzędzi. „Namiot bezcieniowy”, „szum cyfrowy”, „sotfboxy”, „dyfuzja światła”… z początku brzmi to jak czarna magia, ale wszystkiego idzie się nauczyć, zwłaszcza, jeśli jest to wyjaśnione w przystępny oraz sensowny sposób. Najlepiej udać się w tym celu do Strefy Kursów – w ich zestawie lekcyjnym znajdzie się odpowiedź na większość pytań dotyczących fotografii produktowej. Kurs fotografii produktowej.
Można, rzecz jasna, wynająć sobie profesjonalnego fotografa produktowego. Pytanie tylko, czy warto płacić za każdym razem, kiedy mamy coś nowego na sprzedaż. Weźmy na przykład takie domowe rękodzielnictwo czy jubilerstwo (a w tej branży konkurencja jest spora), gdzie każdy projekt wygląda inaczej. Po dwudziestu, trzydziestu zdjęciach całe wynajmowanie innej osoby przestaje mieć sens.
Robienie zdjęć do reklamy
Swego czasu Robert Cialdini w swojej książce „Wywieranie wpływu na innych. Teoria i praktyka” zauważył, że łatwiej jest nam przystać na propozycję kogoś, kogo lubimy. W grę wchodzi również atrakcyjność fizyczna – wiadomo, że ładna modelka czy przystojny model zauważalnie lepiej sprzedawać będą dany produkt. Dobra fotografia będzie zręcznie bazować na zasadzie efektu aureoli (czyli odgórnego założenia, że to, co widzę, jest dobre), jeśli wyeksponowane zostaną cechy uznawane powszechnie za pożądane. Czasami mogą ujawnić się one dopiero po tym, jak zdjęcie przejdzie etap postprodukcji, ważnej nie mniej od samego procesu fotografowania.
Własnoręcznie wykonane zdjęcie produktu może przydać się w jeszcze jednym przypadku. Wyobraźmy sobie sytuację, że nie mamy dobrej fotografii, toteż idziemy do Google Grafika, bierzemy pierwsze z rzędu i wrzucamy na naszą aukcję. To jest już naruszenie praw autorskich i możemy mieć nieliche kłopoty. Z tego też powodu lepiej samemu się douczyć, niż potem tłumaczyć się w sądzie. A jeśli lubimy robić zdjęcia, taki kurs może się przydać także wtedy, kiedy chcemy do CV wpisać dodatkową umiejętność.
Kurs fotografii produktowej możecie sprawdzić klikając w ten link