Siedzę sobie od kilku dni we Włoszech, kawa jak zawsze pyszna, tabaccheria tradycyjnie na każdym kroku, papierosów jakby mniej.
Nie znaczy to, że Włosi zarzucili charakterystyczne (pali ponoć 21% obywateli) dla siebie palenie. W ich ustach widzę wynalazki technologiczne, które dla przeciętnego Polaka mogą stanowić czarną magię i pojęcie rodem z innej galaktyki.
Dziś świętujemy kolejny dzień bez papierosa i choć papierosów co do zasady nie palę, nie lubię (okazjonalnie uraczę się szczyptą tabaki, niestety od miesięcy nie mogę znaleźć nigdzie Western Glory), to dobra okazja, by kolejny raz ponarzekać na ustawodawców (żadnych konkretnych, ogółem, a i sama inspiracja płynie z Brukseli) utrzymujących w mocy od paru lat prawnego bubla.
Papierosy mogłyby dla mnie nie istnieć, ale jeśli państwo traktuje swoich obywateli jak pozbawionych mózgu niewolników, to i takie państwo zaczyna przypominać szkodnika. Od kilku lat nie tylko reklama produktów tytoniowych jest zakazana, ale w wyniku ustawy napisanej przez jakiegoś skończonego mugola, nawet sama rozmowa o e-papierosach czy artykuł na temat ich szkodliwości/nieszkodliwości może za taką zostać uznany. Dla zachowania elementarnej wolności mediów czy dyskusji, trzeba tutaj wierzyć w trzeźwość oceny sądu.
Nałóg kontra marketing
Państwo strzela sobie w stopę swoją oceną tej sytuacji po dwakroć, jeśli weźmiemy pod uwagę, że z umiarkowanie słusznych pobudek zakazuje reklamy papierosów. W moim przekonaniu błędne jest przypuszczenie, że na coś takiego jak „nałóg” może mieć wpływ marketing.
Papieros to nie jest Coca-Cola, o której warto przypomnieć w Święta, żeby przypadkiem ktoś nie zapomniał o postawieniu jej na wigilijnym stole. Jak już, przeważnie od starszego kolegi w gimnazjum, dostaliśmy kilka pierwszych działek, to ssie. I z moich obserwacji wynika, że żadne tam bannery reklamowe nie są potrzebne, by wreszcie pójść po swoją pierwszą paczkę.
Gdyby ktoś kiedyś zapytał mnie o przykład skutecznego marketingu szeptanego, opartego na wręczaniu promek – wskazałbym początki przygód z papierosami. Koncerny tytoniowe powinny inwestować w kiepskich uczniów bez perspektyw by rozdawali kolegom z klasy papierosy, niczym świeżo upieczony ojciec cygara na porodówce.
Minimalizować szkody
Jeśli tego raka (dosłownie i w przenośni), jakim jest palenie, nie da się pokonać, być może warto myśleć jak bagatelizować szkody. Zacząłbym od kampanii, w której informujemy, że życie to nie film sprzed 50 lat i człowiek „ze szlugiem w ustach” na ogół wygląda głupio i żałośnie, a nie zawadiacko. Ale żeby móc nakreślić taki obraz sprawy, trzeba ogólnie moc rozmawiać o papierosach.
Na rynku od lat są e-papierosy, od niedawna IQOS-y. Naukowcy mówią, że nie jest to rumianek z meliską. Ale też nie mają złudzeń, że pod względem spustoszenia w organizmie, na tle tradycyjnych papierosów, niebo a ziemia. Tylko ustawodawca wprost zabrania o nich mówić. Reklamować, a może nawet wspominać. Produkty, które mogłyby w jakiś tam realny sposób minimalizować szkody wynikające z tego paskudnego nałogu, wpisane na co dzień do rejestru pojęć zakazanych.
Papierosy, które praktycznie nie potrzebują reklamy kontra innowacyjne produkty, cenzurowane przez rządy państw unijnych. I nie wierz tu człowieku w spiskowe teorie, że dyrektywy i ustawy pisze się pod dyktando koncernów tytoniowych.
Dzień bez papierosa
Dzień bez papierosa, czyli absolutna czołówka (może obok „Święta pracy”, kiedy wszyscy mają wolne) najbardziej bezużytecznych „Dni” w roku. Ale z drugiej strony czego ja oczekuję, skoro już ustaliliśmy, że chodzi o pielęgnowanie, a nie rozwiązywanie problemu.