Ajenci osiedlowych sklepików wprost przyznają, że oszukują swoich pracowników, ZUS i urzędy skarbowe, bo bez tego budżet by się zwyczajnie nie dopinał. Co więcej – centrale mają mieć pełną świadomość tego stanu rzeczy i zwyczajnie to tolerują. Dzięki temu same zarabiają więcej.
Prowadzenie własnej działalności gospodarczej nigdy nie było łatwym zajęciem. Niestety żaden rząd niespecjalnie zadaje sobie trud, aby przedsiębiorcom nieco ulżyć. Niespecjalnie powinno dziwić, że jest bardzo duża część osób, które chcą prowadzić własną firmę, skłania się ku franczyzie. Z jednej strony pracują na swoim, a na dodatek mogą korzystać z know-how oraz marki spółki-matki. Dla centrali to również korzyść, głównie ze względu na stały dopływ gotówki od ajentów. Tak samo możliwość ekspansji na nowe rynki z ograniczonym ryzykiem. To po prostu dobry układ dla dwóch stron.
Oczywiście tak jest w założeniach. Praktyka wygląda w ten sposób, że obie strony chcą zarobić maksymalnie dużo minimalnym nakładem sił. Nie ma w tym niczego dziwnego, w końcu i ajent i spółka są przedsiębiorcami. Niezdrowo zaczyna się robić dopiero wtedy, kiedy spółka-matka zaczyna wykorzystywać swoją dominującą pozycję, do cna wykorzystując ajentów.
Zdaniem dużej części z nich, tak właśnie jest w popularnych sieciach sklepów osiedlowych. Gazeta Wrocławska przytacza historie ajentów z Dolnego Śląska, którzy skarżą się na najczęstsze grzechy franczyzodawców. Problemy mają zaczynać się już na samym początku, w ogłoszeniu nawiązującym do nawiązania współpracy. Przy gwarantowanej wysokości przychodów można zauważyć gwiazdkę z dopiskiem „w przypadku prawidłowego wykonywania umowy franczyzowej„.
Ajent otrzymuje od sieci od 9000 zł do 18 000 zł, w zależności od obrotów sklepu. Zatrudnić musi od dwóch do pięciu pracowników. Do kosztów ich zatrudnienia doliczyć trzeba wydatki na artykuły regionalne (muszą być w ofercie), opakowania, rolki do kasy fiskalnej, usługi księgowej, obowiązkowe ubezpieczenie, paliwo, zakup środków czystości, opłaty za wodę, śmieci itp. oraz ZUS właściciela. Po zliczeniu tych wszystkich wydatków ajent dochodzi do przekonania, że „na legalu” interesu nie pociągnie. Oszukuje ZUS, skarbówkę, a nierzadko też własnych pracowników.
Franczyza – oszustwo, które ma na celu zarobić na ajentach?
Wypowiedź jednej ajentki przytoczyła Gazeta Wrocławska. Wielu czytelników Bezprawnika zauważa, że w sklepach częsta rotacja pracowników widoczna jest gołym okiem. Zdaniem niektórych ajentów, to celowa praktyka. Pracodawcy mają obiecywać pracownikom umowę o pracę, a następnie przez kilka tygodni czy nawet miesięcy zwodzą pracowników. Ci mniej cierpliwi szybko rezygnują z takiej pracy, a ajent zyskuje możliwość „zatrudnienia” kolejnych pracowników.
Co więcej – jest spora grupa osób, którym odpowiada taka forma zatrudnienia, a nawet pracy na czarno. Chodzi oczywiście o beneficjentów opieki społecznej, którzy w ten sposób mogą dorobić, oficjalnie nigdzie nie pracując. To właśnie dla nich rządzący przygotowują aktualizację programu rodzina 1000 plus. Dla ajenta to sytuacja win-win. Dzięki temu, że nie płaci żadnych składek za takiego „pracownika” więcej pieniędzy zostaje w jego kieszeni. Pracownik cieszy się z każdych pieniędzy, które pozwolą mu zachować prawo do innych świadczeń, które wypłaca mu państwo.
Sieci franczyzowe mają przymykać oko na takie praktyki, bo zdają sobie sprawę, że bez takiego kombinowania ajenci mieliby ogromne problemy z prowadzeniem sklepów. To oczywiście zdanie tych przedsiębiorców, którym się nie udało bądź tych, którzy nie przeczytali dokładnie umowy podpisywanej z siecią. Każda działalność gospodarcza obarczona jest ryzykiem niepowodzenia, niezależnie od tego, czy jest wykonywana na własny rachunek, czy też pod szyldem znanej marki.