Obejrzałam właśnie program Moniki Olejnik z minionego tygodnia, którego gościem był nowy minister właściwy ds. kultury, czyli Piotr Gliński.
Występ polityka oceniam z mieszanymi uczuciami. Poza zapowiedzią zawłaszczania mediów publicznych, co zupełnie mnie nie oburza, gdyż jest standardem naszej sceny politycznej od dwóch dekad (i pokazuje poniekąd jak bardzo bezsensowna jest ich idea), prof. Gliński wypowiedział kilka nieco niepokojących słów adresowanych do dziennikarzy prywatnych stacji telewizyjnych. Nie do końca wiem jak mam jej rozumieć.
Były też jednak wypowiedzi, które bardzo mi się spodobały. Minister mówił między innym o koncepcji lepszej promocji polskiej kultury za pomocą kinematografii. I to dobrej kinematografii, takiej w hollywoodzkim stylu, co miałoby być poniekąd odpowiedzią na „antypolskie” (jak mówią o nich politycy) filmy, takie jak Ida czy Pokłosie.
Diagnoza PiSu jest trafna, nie umiemy eksportować naszej kultury
Wychowywałam się na ekranizacjach Krzyżaków, Potopu, Nocy i Dni, jednym z najlepszych w moim życiu seriali, jakim była Lalka. Jeszcze XX wiek zamykało Ogniem i Mieczem i jako-taki Pan Tadeusz. To co się stało z polskim kinem w XXI wieku szybko jednak zmieniło się w bardzo niepokojącą tendencję głupawych komedyjek romantycznych, nijakich filmów o tym jak za PRL-u była tylko herbata z fusami w szklance, a te filmy historyczne, na które ktoś tam się nawet wykosztował, nawet uzyskał jakieś dotacje, Katyń, Bitwa Warszawska… no, to każdy widział jak było, zabrakło tam artystycznego pazura.
Diagnoza PiSu jest trafna. Nie umiemy zrobić z naszej kultury towaru eksportowego. HBO od lat chce zrobić serial o Jagiellonach, ale – jak samo przyznaje – nikt nie jest w stanie dostarczyć im dobrego scenariusza.
Nie dziwię się, że Pokłosie czy Ida zebrały dobre oceny krytyków i przychylność widowni niezdominowanej światopoglądowo przez jedną z opcji. To były po prostu dobrze zrobione filmy, niezależnie od ich tematyki (ten drugi raczej w kategorii kina artystycznego). Ale większość tego co się w Polsce kręci jest kompletnie niezrozumiałe dla widza zagranicznego, co więcej jest dla niego nudne, tak jak i nudne jest dla nas. Wojciech Smarzowski prawdopodobnie niebawem doczeka się małego skandalu w mediach wschodnioeuropejskich ze swoim Wołyniem, ale przecież nie o takiej promocji kultury polskiej mówimy.
Eksport naszej kultury musi być zrozumiały i atrakcyjny dla świata
Jeszcze nie wiemy jak to robić. To nie musi być koniecznie historia, którą zna cały świat, ale być może akurat od Powstania Warszawskiego, opowieści o mieście, które powstało z martwych, warto zacząć.
Gliński przebąkuje nawet, że taka historyczna superprodukcja nie tylko miałaby spełniać hollywoodzkie standardy jakości (co w Polsce – jak się okazuje – jest możliwe, co udowodnił nowy serial HBO pt. Pakt), ale może nawet być realizowana w Hollywood z gwiazdorską obsadą. Brad Pitt jako marszałek Piłsudski? Co Wy na to?
Mnie się ta koncepcja bardzo podoba, w XXI wieku zatraciliśmy umiejętność atrakcyjnego promowania naszej historii lub literatury. Rodzime kino to półśrodki z Marcinem Dorocińskim, który w każdej roli gra przede wszystkim Marcina Dorocińskiego. Pojawiają się jednak zarazem pytania o to jak taki projekt miałby być realizowany. Czy ze środków publicznych czy też może ministerstwo jedynie sprzyjałoby realizacji takiego projektu, ułatwiając finansowanie, gwarantując ulgi podatkowe, pozyskując sponsorów, negocjując kontrakty?
Nie ukrywam, że przy całej sympatii do pomysłu, trochę boję się estetyki, w której poruszają się politycy Prawa i Sprawiedliwości. Czy próba ukoronowania jakiegoś bohatera nie wpłynęłaby na atrakcyjność obrazu? Chrzanić obiektywizm, on w kinie rozrywkowym nie jest najważniejszy. Jednakże obawiałabym się ingerowania w scenariusz i prób wepchnięcia do niego jakiejś takiej nadmiernej martyrologii.
Takie kino historyczne hurtowo wręcz uprawiają Rosjanie, jednakże z powodu kiepskiej realizacji i wielu wspomnianych w artykule grzechów takich koncepcji, utwory te w ogóle nie przebijają się do społeczności zachodniego widza. A przecież właśnie o coś takiego chodzi Glińskiemu, o towar eksportowy, który pokaże prawdę o naszej historii, tragicznych losach w czasie II Wojny Światowej, ale i dumnych chwilach, kiedy Polska naprawdę była taką „wschodnią szpicą”, strażnikiem Europy przed ekspansją Islamu, a następnie Komunizmu.
Już eksportujemy naszą kulturę
A przecież warto przypomnieć, że już eksportujemy naszą kulturę – przede wszystkim za sprawą niezwykle mocnej, globalnej już marki Wiedźmin. Prawdopodobnie nikt w ostatnich 20 latach nie zrobił więcej dla polskiej kultury na zachodzie niż CDProjekt Red, które bez patosu, bez Grunwaldu i bez herbaty w szklance z fusami pokazało całemu światu piękne polskie krajobrazy, rodzimą faunę, florę i słowiańską architekturę – tak bardzo wyróżniającą się w tłumie germańskiej i anglosaskiej stylistyki budynków dominującą w grach RPG. I gracze z całego świata dobrze wiedzą, choć biało-czerwona flaga nie pojawia się tam ani razu, że tak właśnie wyglądała średniowieczna Polska skąd pochodzą twórcy gry i na której wzorowali w dużej mierze swoje dzieło.
Niebawem Wiedźmina na ekrany kin korzystając z tego sukcesu marki przeniesie Tomasz Bagiński. I intuicja podpowiada, że i ten projekt okaże się wielkim sukcesem. Czyli mamy już w Polsce technologię, mamy ludzi, być może mamy scenariusze, choć ten ostatni aspekt budzi moje największe wątpliwości. Pomysł hollywoodzkiej superprodukcji PiS jak najbardziej mi się podoba, o ile nie zostanie na niego przeznaczone zbyt wiele środków publicznych, ale też apeluję o ulgi i ułatwienia dla twórców, których mamy tutaj, na miejscu. Może w końcu uda się też zrealizować arcyciekawy projekt od serialowych mistrzów z HBO, a polskie kino wytrzeźwieje z kaca powstanie z kolan.
Fot. tytułowa pochodzi z programu Kropka Nad I (TVN24)