Po co rząd wprowadził niedzielny zakaz handlu? Oficjalnie – by pomóc małym sklepikom w walce z Lidlami, Biedronkami i hipermarketami. Tymczasem skutki zakazu handlu są zupełnie odwrotne. Przyznaje to nawet sam szef rządu. Ale oczywiście zakaz prędko zniesiony nie zostanie. Bo tak naprawdę interesy małych sklepikarzy mają tu najmniejsze znaczenie.
Po czym poznać, że wybory się zbliżają? Chociażby po tym, że nagle politycy zaczynają odwiedzać media, za którymi niespecjalnie przepadają. I tak oto premier Morawiecki odwiedził studio TVN24. Nie uniknął więc pytań o skutki zakazu handlu.
Najpierw dostaliśmy krótki wykład o krwiożerczych sieciach z Zachodu, który chyba nikogo nie zaskoczył;
Ewolucja gospodarki w czasie III RP doprowadziła do tego, że niepolskie sklepy wielkopowierzchniowe i galerie de facto dominują – mówił Morawiecki.
No dobrze, wiadomo. Ale czy zakaz handlu przyczynił się do tego, że „niepolskie” sklepy przestały aż tak dominować? No właśnie – i tu zaczęło się ciekawie.
Jednym więc z celów [wprowadzenia zakazu] również, cichym marzeniem było, by polskie małe sklepy rosły w siłę. Pierwsze analizy
wskazują, że niekoniecznie tak się stało – dodał szef rządu.
Skutki zakazu handlu są dużo gorsze, niż mówi premier
Politycy oczywiście kochają eufemizmy, więc słowa premiera, że „niekoniecznie tak się stało” można przetłumaczyć na polski jako „totalna katastrofa”. Bo na przykład Związek Przedsiębiorców i Pracodawców szacuje, że po wprowadzeniu zakazu upaść mogło nawet 15 tysięcy sklepów. Niemal wszystkie dane pokazują zresztą, że mali przedsiębiorcy stracili na pomyśle PiS. Zupełnie inaczej niż wielkie sieci, które poradziły sobie z nowym przepisem bardzo dobrze.
Wątpliwości więc nie ma nikt – ani przedsiębiorcy, ani premier – skutki zakazu handlu są nieciekawe dla małego biznesu i relatywnie pozytywne dla dużego. Logika by podpowiadała więc, że zakaz trzeba znieść. To jak, będzie zniesiony?
Oczywiście, że nie będzie – bo polityką rządzi logika, ale logika partyjna, nie biznesowa. Tak naprawdę prawicowemu rządowi zupełnie nie zależy na głosach drobnych przedsiębiorców, bo to zupełnie nie ich elektorat.
Mowa o dbaniu o interesy przedsiębiorców przy wprowadzaniu zakazu była typową polityczną ściemą. Tak naprawdę chodziło i interesy dwóch grup – przede wszystkim o związki zawodowe, a w mniejszym (?) stopniu – o Kościół.
NSZZ „Solidarność” od dawna miała niedzielny zakaz na sztandarach. A przecież wiadomo, że „S” jest w sojuszu politycznym z PiS. Zerwanie tego sojuszu kosztowałoby rząd bardzo dużo – być może utratę władzy, a na pewno gigantyczne protesty. Więc to nie wchodzi w rachubę. I ponoć szef „S” Piotr Duda uzyskał niedawno zapewnienie od prezesa PiS, że majstrowania z zakazem nie będzie.
A przedsiębiorców nikt o zdanie nie pytał przy pracach nad ustawą, nie pyta ich się też teraz. Za to mogą być dumni, że władze tak dbają ciągle o ich interesy – przynajmniej werbalnie.
Fot. Kancelaria Premiera/Flickr. Autor: Adam Guz