„Ukryta opcja hinduska” działa w podziemiu i lobbuje w samorządach na rzecz promowania hinduizmu i hinduskiej kultury, co ma podważyć chrześcijańskie korzenie Polski. Takimi słowami można podsumować krytykę, jaka spotkała burmistrza Tuchowa za organizację święta kolorów. Przesada? Być może, natomiast bardzo słaba musi być nasza kultura, skoro zagraża jej kolorowy proszek.
Święto kolorów to coraz powszechniejsze wydarzenie na ulicach naszych miast. Z pewnością wielu z Was widziało zdjęcia z takich imprez. Tłumy ludzi obsypanych proszkiem we wszystkich kolorach tęczy z ucieszoną miną pozują do zdjęć. Ogromne pokłady dobrej energii i śmiechu. To również wyzwanie dla fotografów i kamerzystów, bo uchwycenie tych wszystkich barw to z pewnością nie lada wyzwanie. Niesłychany potencjał do zabawy. W końcu jak często dorośli mają okazję bezkarnie pobrudzić się od stóp do głów, zupełnie tak, jak dziecko? Ostatnia taka okazja była gdzieś mniej więcej w okolicy pierwszych klas szkoły podstawowej.
Festiwal kolorów holi to świetna zabawa
Impreza ta swoje korzenie ma w hinduskim święcie radości i wiosny, które obchodzone jest w okolicach przesilenia wiosennego. Trochę taki nasz swojski śmigus-dyngus z tą różnicą, że zamiast oblewać się wodą z hydrantu, obsypuje się kolorowym proszkiem. Nawet kalendarzowo by się zgadzało. Wychodzi na to, że samo święto wcale nie jest jakoś bardzo odległe kulturowo, tak samo zresztą, jak halloween. Szeroko pojęty zachód szybko podłapał rozrywkowy charakter holi i od jakiegoś czasu przeróżne festiwale kolorów odbywają się w miastach całego świata. Oczywiście zupełnie świecko. Nie kojarzę, aby w ramach rzucania kolorowego proszku ktoś odmawiał sanskryckie modlitwy, przywoływał hinduskie bóstwa czy oferował tym bogom cokolwiek w ofierze. To po prostu świetna zabawa. Założę się zresztą, że większość uczestników tych imprez byłoby mocno zdziwionych, gdyby dowiedzieli się, że biorą udział w indyjskim święcie. Chociażby dlatego, że w Indiach to święto obchodzi się w marcu. Na zachodzie festiwale kolorów odbywają się zazwyczaj latem, jako urozmaicenie różnych koncertów czy element większej imprezy plenerowej.
Festiwal kolorów zagrożeniem dla naszej kultury?
Dokładnie tak było w gminie Tuchów, gdzie przy okazji zawodów biegowych zorganizowano festiwal kolorów, który współorganizował lokalny samorząd. Nie spodobało się to lokalnym politykom z obecnego obozu rządzącego. Wypowiedź jednego z nich przywołuje Gazeta Krakowska.
To nic innego, jak wprowadzenie bocznymi drzwiami obcej kultury, która nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Zaczęło się od Halloween, teraz pojawiła się moda na święto Holi. Czy nie można było przeznaczyć ich na coś wartościowego, co promowałoby naszą bogatą tradycję i kulturę, rozwijało świadomość narodową u dzieci i młodzieży? To obsypywanie farbami nie wzięło się znikąd. Ktoś musi mieć w tym interes, żeby takie wydarzenia organizować i promować, a władze Tuchowa nieświadomie dały się złapać na ten haczyk.
Oczywiście pan Poseł ma prawo do takiego zdania. Natomiast warto się zastanowić nad ogólnym stanem naszej kultury, jeżeli zagraża jej kolorowy proszek. Oczywiście na krytykę odpowiedziała pani burmistrz Tuchowa.
Jedynym celem, który nam przyświecał, była dobra zabawa. I to się udało, o czym świadczą liczne, pozytywne komentarze, które odebrałam od zadowolonych uczestników.
Zastanawiające jest jednak dla mnie to, że sama burmistrz przyznaje, że przed organizacją tej imprezy konsultowała to z miejscowymi księżmi. Ci oczywiście nie mieli nic przeciwko temu i nie uznali, żeby obrzucanie się kolorowym proszkiem miało nagle sprawić, że w gminie przybędzie wyznawców hinduizmu. Argumentem przemawiającym za organizacją było również to, że w przeszłości taki festiwal kolorów zorganizowano podczas majowego pikniku przy sanktuarium św. Stanisława w Szczepanowie.
Czy nie lepiej zacząć dyskusję o tym, jak sprawić, żeby na całym świecie promować nasze zwyczaje tak, żeby kopiowano je na całym świecie? Oczami wyobraźni widzę wielką bitwę na pistolety na wodę w nowojorskim Central Parku z okazji lanego poniedziałku. A może konkurs na gotowanie bigosu w australijskim Masterchefie? No cóż, zawsze można spalić kukłę.