Nie ma bardziej polskiej rzeczy, niż mówić na wszystko dookoła, że „to jest takie polskie”. Nawet ja to właśnie zrobiłem, oczywiście celowo i na potrzeby artykułu. Wierzcie lub nie.
Nie uważam tego za ojkofobię, bo ojkofobia jest zorganizowanym w mniejszym lub większym stopniu trendem na gruncie politycznym albo medialnym. Tymczasem ten narodowy kompleks tkwi w nas zdecydowanie głębiej.
Ja w sumie nawet lubię ten kompleks, zaraz wyjaśnię dlaczego. Natomiast nie przepadam za malkontenctwem. Instagramerka regularnie sprzedaje na swoim profilu groźne dla życia i nielegalne leki. Kiedy wreszcie doniesiono na nią moderacji, dowiedzieliśmy się, że to jest „typowo polskie”. Leki nadal są sprzedawane.
To jest takie polskie
Sporo osób ma jakąś paskudną tendencję do przypisywania rodakom cech właściwych dla gatunku ludzkiego. Jak gdyby Francuzi nie zazdrościli, Brazylijczycy nie kradli, a Szwedzi nie oszukiwali na podatkach, Holendrzy nie śmiecili, a Nowozelandczycy nie hałasowali czasem sąsiadom.
Kompleks jest dobry, bo stale nas napędza. Po upadku komunizmu żyliśmy z łatką ludzi, którzy kradną Niemcom samochody, klepią biedę i żyją w kraju, w którym nawet trawa rośnie na szaroburo. To się zaczęło zmieniać na początku XXI wieku. Tak sobie czasem myślę, że dał nam wszystkim przykład Adam Małysz, dowodząc że wcale nie jesteśmy genetycznie gorsi od wszystkiego, co na południe od Tatr i zachód od Odry. Wtedy to był ewenement, dziś już powolutku jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że polski sportowiec może być gwiazdą globalnego kalibru, polski aktor ceniony w Stanach Zjednoczonych, a polska piosenka trafić na listę przebojów.
Tytaniczna praca (nawet wstąpienie do Unii Europejskiej było przecież efektem ciężkiej pracy) klasy politycznej, wieczne niezadowolenie wobec tej klasy, wieczny kompleks gorszego sprawił, że mamy dziś naprawdę fajny kraj i społeczeństwo. Wkurza mnie, kiedy ktoś na siłę próbuje dzielić Polskę na pół.
Im więcej podróżuję po Europie tym bardziej to czuję.
Wszędzie dobrze
Europa, również dzięki naszym wysiłkom, bardzo się w ostatnich latach skurczyła. Podróż na drugi koniec kontynentu zwyczajowo zajmuje mniej czasu, niż podróż na drugi koniec kraju. Jest to doświadczenie przyjemne, ale nieco mniej ekscytujące, odkąd cała Unia Europejska jest tak naprawdę jednym krajem: z tymi samymi rzeczami w sklepach, telewizji, na drogach i ulicach.
Jednocześnie przemierzając podniszczone i brudne uliczki Włoch, zakurzone hotele Hiszpanii, austriackich kelnerów, którzy są zainteresowani używaniem języka angielskiego czy Portugalii, w której momentami trudno o dobry internet, podziwiam jak wiele udało nam się osiągnąć przez ostatnie lata. To wspaniałe przygody, podróże, ale nasz ciągły kompleks zachodu sprawił, że stworzyliśmy sobie naprawdę fantastyczne miejsca do życia.
Powiem wprost – Warszawa naprawdę wypada świetnie na tle wielu ikon zachodu.
Stworzyliśmy ojczyznę nowoczesną, zakochaną w nowych technologiach, gdzie prawie wszędzie można zapłacić telefonem i która kocha tego typu nowinki. Ojczyznę, w której kelner w nawet najdalszych zakątkach kraju jest w stanie komunikować się w języku angielskim wystarczającym do realizacji zamówienia. Jest to wbrew pozorom niełatwe w wielu krajach Europy. Czasem, paradoksalnie, im kraj bardziej rozwinięty i cywilizowany, tym trudniej.
Ale w domu najlepiej
Oczywiście, że nie jesteśmy idealni. Zresztą, sami wiemy o tym najlepiej. Ale, jednocześnie, czasami nie dostrzegamy tego jak wiele udało nam się osiągnąć – dla samych siebie i dla naszego wizerunku na zewnątrz. Jak, podśmiechując się z somsiada, jednocześnie staliśmy się narodem reprezentującym wszystkie europejskie wartości w państwie stosunkowo nowym, nowoczesnym, a przy tym bardzo ambitnym.
Ilekroć jestem za granicą, podziwiam architekturę, lokalne atrakcje turystyczne czy specjały kulinarne. Ale nie mam większych złudzeń co do tego, że – zupełnie uczciwie i bez sentymentów – pod względem cywilizacyjnym Polska wydaje mi się dziś lepszym miejscem do życia, niż na przykład Włochy.
Jeśli ktoś mówi „to jest takie polskie”, to ja niestety nie wiem co ma na myśli. Dla mnie „polskie” to bardzo często synonim ponadprzeciętnej jakości. Z opuszczoną głową i niezbyt dumnej z siebie, ale jakości.