W Warszawie doszło do poważnej awarii w oczyszczalni ścieków „Czajka”. W efekcie nieczystości popłynęły znowu szerokim strumieniem Wisłą do morza. Niektórzy twierdzą, że to prawdziwa katastrofa ekologiczna. Władze miejskie uspokajają i przekonują, że całe zdarzenie nie jest właściwie niczym nadzwyczajnym. Kto ma rację?
Warszawskie ścieki od wtorku trafiają prosto do Wisły, mieszkańcy miast położonych na wzdłuż rzeki zaczynają robić zapasy wody pitnej
Warszawska oczyszczalnia ścieków „Czajka” doszło w we wtorek do poważnej awarii systemu przesyłowego. To oznacza, że „Czajka” utraciła możliwość bezpiecznego transportu nieczystości tam, gdzie powinny trafić. Zepsuły się obydwa kolektory, jakimi ta dysponowała. Odprowadzały ścieki z lewobrzeżnej części Warszawy – około siedmiu dzielnic miasta. Z nieczystościami coś jednak trzeba było zrobić, nie mogły w końcu się gromadzić w nieskończoność. Skutkiem awarii był, jak to elegancko określono, kontrolowany spust do Wisły. Innymi słowy: cały nadmiar nieczystości, z jakimi niesprawna oczyszczalnia nie jest w stanie sobie poradzić, trafia do prosto do rzeki. Jakieś 3 tysiące litrów na sekundę. Po drodze są takie miasta jak Płock, Włocławek, Toruń, Grudziądz, czy Gdańsk.
Niektórzy mieszkańcy tych miast czują się co najmniej zaniepokojeni. Część z nich, zwłaszcza w Płocku, nawet zaczęła robić zapasy wody pitnej, tak na wszelki wypadek. Na pierwszy rzut oka, nie ma się co dziwić. Opis całej sytuacji brzmi jak katastrofa ekologiczna, oraz potencjalne zagrożenie epidemiologiczne.
Zaistniała sytuacja to ewidentna katastrofa ekologiczna, choć zagrożenie dla ludzi jest stosunkowo niewielkie
Ścieki wpadające teraz do Wisły stanowią około 1% płynącej od w tej chwili od Warszawy wody. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się to dużym odsetkiem. Trzeba jednak pamiętać, że mowa o bardzo konkretnym rodzaju nieczystości. Co więcej, mamy środek wyjątkowo gorącego lata. Stan największej polskiej rzeki nie jest przesadnie wysoki – to z kolei może wpływać na większą, niż zakładana zawartością ścieków w rzece. Nie wspominając nawet o potencjalnym smrodzie. Ta ma również zakola i inne miejsca, w których nieczystości mogą się potencjalnie gromadzić.
Oprócz miast i innych siedzib ludzkich, po drodze są również chociażby pastwiska czy pola uprawne – rolnicy również czerpią czasem wodę z Wisły. O ile bezpośredniego zagrożenia dla ludzi, przy szybkiej reakcji państwowych służb – takich jak Wody Polskie czy Sanepid – oraz przy stosowaniu się do ostrzeżeń, być nie powinno. Co innego, jeśli chodzi o szkody dla samego środowiska naturalnego. Słowem, nieważne jak by warszawskie władze nie próbowały zaklinać rzeczywistości, katastrofa ekologiczna jest faktem. Nawet, jeśli ujęcia wody pitnej nie będą skażone a ludzie faktycznie zrezygnują z kąpieli w Wiśle.
Stołeczne władze przekonują, że awaria w „Czajce” wcale nie wygląda tak źle, jak ich oponenci polityczni starają się ją przedstawić
Władze miasta, oraz miejskiej spółki zajmującej się oczyszczalnią, uspokajają. I oburzają się na stosowanie określenia „katastrofa ekologiczna”. Przede wszystkim, mieszkańcy samej Warszawy są bezpieczni – tamtejsze ujęcia wody znajdują się przed oczyszczalnią. Warszawska kranówka pozostanie czysta – Wisła w końcu nie zacznie nagle płynąć w górę. Co więcej, taka sytuacja miała już przecież miejsce. W 2012 r. poważnie zmodernizowano i rozbudowano „Czajkę”. Dzięki tej inwestycji, całość miejskich ścieków była oczyszczana na bieżąco. To z kolei zaowocowało poprawą jakości wody w Wiśle oraz w Bałtyku. Teraz wracamy do punktu wyjścia. Wcześniej ludzie jakoś żyli, więc nie ma problemu, prawda?
Nie jest tak, że cała oczyszczalnia w tej chwili nie działa. Po prostu to, co do tej pory odprowadzały kolektory, teraz – znowu – trafia do rzeki. Niestety, wspomniane wyżej czynniki związane z ochroną środowiska jako takiego, nie napawają optymizmem. Awaria wymusza teraz znaczny wysiłek ze strony samorządów dwóch województw, oraz administracji centralnej. Priorytetem, oczywiście, jest zapewnienie mieszkańcom gmin położonych po drodze wody pitnej odpowiedniej jakości. Nieczystości płynące z Warszawy to ścieki surowe, zupełnie nieoczyszczone. Na szczęście poszczególne miasta wydają się być dobrze przygotowane do realizacji tego zadania.
Płock, Włocławek, Toruń, Grudziądz i Gdańsk są w stanie bez trudu zapewnić mieszkańcom bezpieczną wodę w kranach
Warto się w tym momencie zastanowić, czy mieszkańcy największych miast po drodze fali ścieków są w jakimś stopniu zagrożeni. Płock czerpie wodę także bezpośrednio z Wisły, to tam zagrożenie jest chyba największe. Na szczęście prezydent Płocka uspokaja. Z rzeki trafia 60% wody wykorzystywanej przez miasto, reszta pochodzi ze studni głębinowych. Teoretycznie można zwiększyć także skalę wykorzystania tych drugich. Alternatywą jest także uzdatnianie wody za pomocą doświadczeń sprzed 2012 r. wzbogaconych o nowsze technologie. Co więcej, woda w płockich wodociągach jest na bieżąco badana – teraz jeszcze bardziej surowo, niż dotychczas. Można z niej korzystać.
Zaleca się przy tym, oczywiście, pewne środki ostrożności. Przede wszystkim, przegotowywanie wody przeznaczonej do spożycia, czy mycia zębów. Biorąc jednak pod uwagę doświadczenia miasta w radzeniu sobie z problemem, oraz możliwości uzdatniania bądź korzystania z podziemnej alternatywy – absolutnie nie ma powodu do paniki. Czy chociażby masowego wykupywania wody ze sklepów.
W zupełnie komfortowej sytuacji jest Włocławek. Woda wykorzystywana w tym mieście wydobywana jest w całości z trzech ujęć głębinowych. Warszawska katastrofa ekologiczna na bezpieczeństwo Włocławian w żadnym stopniu nie wpłynie. Także Toruń nie korzysta z ujęć na Wiśle. Miasto posiada powierzchniowe ujęcie, jednak na Drwęcy. Podstawą zaopatrzenia Torunia w wodę także stanowią ujęcia podziemne. Poza zagrożeniem, z dokładnie tego samego powodu, są również Grudziądz i Gdańsk.
W związku z tym uspokajamy: mieszkańcy miast położonych wzdłuż dolnej Wisły nie będą pić warszawskich nieczystości.
Katastrofa ekologiczna w Warszawie może mieć także skutki prawne i finansowe
Kolejną kwestią rozważenia jest ocena działania władz Warszawy, oraz miejskiej spółki zarządzającej „Czajką”. Nie śmiałbym zarzucać im postępowania niezgodnego z prawem. Jednakże, jak niedawno mogliśmy się przekonać, nie każde rozwiązanie zgodne z prawem jest tym właściwym. Pretensje do władz Warszawy mają, jak się łatwo domyślić, władze centralne. Są zdania, że o awarii w oczyszczalni poinformowano zbyt późno – dopiero w środę, w momencie przeprowadzenia spustu nieczystości. Co więcej, prezydent Rafał Trzaskowski jest oskarżany o zatajanie jej skali. Na przykład władze miejskie przekonywały, że uszkodzony został jeden kolektor. Tymczasem minister środowiska poinformował, że w rzeczywistości chodzi o dwa.
Przyczyny awarii bada już prokuratura. W grę wchodzić ma zastosowanie art. 160 kk, a więc narażenie na niebezpieczeństwo życia i zdrowia wielu osób. Nie oznacza to bynajmniej, że organy ścigania znalazły już winnego. Wyjaśnienie okoliczności zdarzenia w tej sytuacji są działaniami właściwie rutynowymi. Powstała katastrofa ekologiczna oznacza także potencjalnie wielkie koszty dla dotkniętych jej skutkami samorządów. Przedstawiciele Mazowieckiego Inspektoratu Ochrony Środowiska już zapowiadają, że będą oczekiwać od władz Warszawy sfinansowania podjęcia odpowiednich kroków w celu przywrócenia środowiska do stanu pierwotnego.
Kiedy sytuacja wróci do normy? To nie takie proste. Przede wszystkim, warszawskie kolektory należy oczyścić przed rozpoczęciem ich naprawy. Do tego miejskie władze muszą znaleźć wykonawcę robót. To, jak wiadomo, może trochę potrwać. Z pewnością jednak dla wszystkich zainteresowanych stron usunięcie skutków awarii w „Czajce” stanowi priorytet.