Jeszcze niedawno publiczne krytykowanie swojego pracodawcy było uznawane za coś zupełnie niedopuszczalnego. Ale pojawiły się media społecznościowe, pojawili się „korpo-aktywiści” i „sygnaliści”. Jak się okazuje, szefowie koncernów są tym naprawdę przerażeni. – Firmowi aktywiści mogą nas kosztować miliony – mówą.
„Co w firmie, zostaje w firmie” – takie podejście dominowało przez dekady – zarówno wśród pracowników jak i pracodawców.
Owszem, pracownicy widzieli często różne kontrowersyjne zachowania swoich firm. Ale uważali, że lepiej zachować wiedzę o tym dla siebie. W końcu nie kala się własnego gniazda.
Ostatnio jednak wszystko zaczęło się zmieniać. Pojawili się na przykład tzw. whistle-blowerzy (czyli „sygnaliści”), którzy uwielbiają ujawniać firmowe grzeszki. Firmy często też boją się ujawniania nie do końca etycznych praktyk przez pracowników na mediach społecznościowych. W końcu każdy może założyć konto pod pseudonimem na Twitterze i publikować kompromitujące dokumenty czy informacje…
Pracownicy też coraz częściej pozywają swoich pracodawców. Jeszcze niedawno sprawy o mobbing były rzadkością, a molestowanie seksualne w pracy było tematem tabu. Cóż, to się zmienia i to bardzo.
Co na to wszystko władze wielkich firm? Są tym wszystkim po prostu przerażeni – wynika z najnowszego badania.
Firmowi aktywiści. „To może nas kosztować miliardy”
Brytyjska kancelaria prawna Herbert Smith Freehills postanowiła o to wszystko przepytać niemal 400 członków zarządów wielkich firm.
Jakie są wyniki? Okazuje się, że prezesi są przerażeni wykorzystywaniem mediów społecznościowych przez swoich pracowników. 95 proc. ankietowanych przyznało, że spodziewa się w ciągu najbliższych 5 lat wzrostu przypadków, gdy ludzie będą atakowali firmy na takich serwisach.
Raport przywołuje tu ciekawy przykład. Otóż 51-letnia pracowniczka piekarni w supermarkecie Asda została nagle zwolniona, bo nie zgodziła się na nowe zapisy w kontrakcie. Napisała o tym na Twitterze – a jej wpis został podany dalej 12 tys. razy i polubiony 22 tys. razy.
77 proc. brytyjskich prezesów i członków zarządów uważa, że ludzie coraz częściej będą w takich przypadkach organizowali zbiórki crowdfundingowe na procesy w takich sprawach. 79 proc. obawia się, że w firmach będzie coraz więcej „sygnalistów”.
To wszystko zaś może się wprost przekuć na zyski wielkich firm – prezesi przewidują, że „firmowy aktywizm” może kosztować koncerny aż 25 proc. przychodów. Składają się na to potencjalne koszty procesów, odszkodowań, ale też czysto biznesowych strat, spowodowanych przez „aktywistów”.
Firmowi aktywiści. Czy można to zrozumieć?
Raport kancelarii przywołuje tu niedawny strajk pilotów British Airways, który kosztował firmę aż 137 milionów euro.
Prezesi więc czują, że pracownicy dadzą im popalić w najbliższych latach. Ale może wzrost „korpo-aktywizmu” to też ich wina? W końcu w ostatnich latach członkowie zarządu wielkich firm zarabiają coraz więcej, a zwykli pracownicy mają się coraz gorzej. I coraz częściej mają poczucie, że jeśli mogą się gdzieś bronić, to tylko przez media społecznościowe.