Zarzuty i mandaty dla polityków łamiących prawo podczas pandemii to powinien być standard. I jest, w wielu krajach Europy. Na przykład w Rumunii, Bośni i Hercegowinie albo Wielkiej Brytanii (w tej ostatniej jednak z wyjątkami, o czym później). Nie możemy niestety wymienić tutaj Polski, ponieważ – choć nasi politycy wielokrotnie łamali zakazy – to włos im z głowy nie spadł. A szkoda.
Zarzuty i mandaty dla polityków – przykłady z Europy
Premier Rumunii Ludovic Orban mandat w wysokości 3000 lei zapłacił w ten weekend. Nie miał wyjścia, bo został złapany na biesiadowaniu ze swoimi współpracownikami bez maseczek. Zdjęcie, opublikowane przez opozycyjnego polityka, pokazało Orbana z cygarem w ręku. Wyluzowanego, siedzącego przy stoliku ze swoimi ministrami, w otoczeniu butelek. Szef rumuńskiego rządu wydał szybko oświadczenie i przyznał, że złamał nałożone przez siebie zakazy i podda się karze. Nie będzie ona zbytnio dotkliwa dla osoby będącej na jego pozycji. Ale opinia publiczna mogła przynajmniej dowiedzieć się, że nie ma świętych krów.
Niektórzy rządzący pokazują, że można normalnie. Nie wszędzie panuje kult nieomylności władzy. https://t.co/VT4jN0t6YT
— Patryk Słowik (@PatrykSlowik) May 31, 2020
Z kolei znacznie poważniejsze, bo korupcyjne zarzuty usłyszał właśnie Fadil Novalic. Premier Federacji Bośni i Hercegowiny jest zamieszany w pandemiczne zakupy bubli w postaci 80 respiratorów. Jak pisze tvn24.pl, transakcja była podejrzana, bo za dostarczenie sprzętu odpowiedzialna była firma Srebrna Malina, nie mająca do tej pory nic wspólnego z branżą medyczną. Niedługo po dokonaniu zakupu okazało się, że warte 23 miliony złotych respiratory… do niczego się nie nadają. Po miesiącu śledztwa Novalic został zatrzymany wraz z szefem Srebrnej Maliny.
W Wielkiej Brytanii tymczasem weekend przyniósł skandal z udziałem posłanki Partii Pracy. Okazało się bowiem, że Rosie Duffield jeszcze w kwietniu, w czasie obowiązywania bardzo restrykcyjnych obostrzeń, udała się na spacer ze swoim partnerem, z którym na co dzień nie mieszka. Gdy sprawa wyszła na jaw, Duffield natychmiast podała się do dymisji z funkcji „whipa” (polityka odpowiedzialnego za dyscyplinę w swoim ugrupowaniu) największej partii opozycyjnej.
Rosie Duffield broke the lockdown rules and apologised and resigned. Yet Dominic Cummings, one of the architects of the lockdown rules, hasn’t apologised or resigned for breaking them.
Spot the difference.
— James Melville (@JamesMelville) May 31, 2020
Bez konsekwencji, przynajmniej karnych, obyło się tymczasem w przypadku sprawy Dominica Cummingsa. Najważniejszy doradca premiera Borisa Johnsona (i główny autor Brexitu) również złamał ograniczenia w poruszaniu się. Podejrzewając u siebie COVID-19 przejechał z żoną i synem kilkaset kilometrów do swoich rodziców. Tłumaczył, że bał się że on i żona zachorują, a synem nie miał kto zająć się w Londynie. Cummings nie uważa, że zrobił coś złego, a Johnson gorliwie go broni. Co przerodziło się w polityczny kryzys u rządzących Torysów, bo Anglicy są wściekli widząc, że w ich kraju są równi i równiejsi. I ci drudzy za złamanie dyscypliny nie ponoszą żadnych konsekwencji.
Zarzuty i mandaty dla polityków – w Polsce nie ma o tym mowy
Pewnie przecieracie oczy ze zdumienia czytając te przykłady. Bo przecież w Polsce to nie do pomyślenia. Pamiętamy 10 kwietnia i zgromadzenie przy pomniku, gdzie kilkanaście osób, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, bez maseczek, idąc ramię w ramię, ignorowało zakazy zgromadzeń które sami wprowadzili. Pamiętamy też co działo się tego samego dnia na cmentarzu. Który był zamknięty dla wszystkich, tylko nie dla prezesa PiSu, bo jego ból był tego dnia absolutnie najważniejszy.
Pamiętamy również, że Mateusz Morawiecki złamał prawo siedząc (tak jak Ludovic Orban) w restauracji z obcymi sobie ludźmi bez dystansu i maseczek. Mamy też przykład z tego weekendu i wiec Rafała Trzaskowskiego z Poznaniu, na który przyszły setki osób, pomimo tego że można się co prawda teraz gromadzić, ale tylko do 150 osób. I co? I nic. Wszyscy uważają że robią dobrze, nikt nie przeprasza, nikt nie godzi się na danie dobrego przykładu ludziom i zapłacenie mandatu. Żadne służby też nie kwapią się by takowe wystawiać.
Mamy też przecież ministra zdrowia, który zrobił wiele dobrego dla nas w czasie epidemii, ale jeszcze więcej dobrego dla swojej rodziny i znajomych. Afera maseczkowa z instruktorem narciarstwa brzmi bardzo podobnie do historii z Bośni i Hercegowiny. Ale u nas nikt specjalnie się nie kwapi do pociągania za to kogokolwiek do odpowiedzialności.
I tak sobie żyjemy w kraju, w którym prawo zaczyna być coraz bardziej iluzoryczne. Szczególnie dla tych, którzy je tworzą. I co je tworzący właśnie, niczym premier Morawiecki na słynnym zdjęciu, śmieją się nam prosto w twarz.