Z wypowiedzi rzecznika rządu wynika, że Mateusz Morawiecki nie wie, jakie prawo obowiązuje w państwie, którego jest premierem

Gorące tematy Państwo Zdrowie Dołącz do dyskusji (412)
Z wypowiedzi rzecznika rządu wynika, że Mateusz Morawiecki nie wie, jakie prawo obowiązuje w państwie, którego jest premierem

Premier Mateusz Morawiecki złamał prawo. Zalecenia GIS dotyczące zachowania odległości jak najbardziej są czymś więcej niż tylko wskazówkami. Co teraz? Premier powinien zapłacić mandat i przeprosić, czy może iść w zaparte? Politycy obozu rządzącego mają najwyraźniej ciągotki do drugiego rozwiązania.

Zalecenia GIS na wyraźne życzenie rządzących mają charakter wiążący dla osób przebywających na terenie naszego kraju

To nie pierwsza tego typu gafa ważnego polityka Zjednoczonej Prawicy. Premier Mateusz Morawiecki złamał prawo w pewnej restauracji, w której odbywał właśnie „gospodarską wizytę”. Razem ze swoją świtą nie zachowywali wymaganej przez zalecenia Głównego Inspektora Sanitarnego wymaganej odległości.

Obywateli mieli święte prawo być co najmniej skonfundowani. W końcu w takim razie po co to wszystko: ograniczenia w handlu, reżim sanitarny czy stan epidemii urastający na kolejny stan nadzwyczajny? Skoro najważniejsze osoby w państwie lekceważą przepisy, których przestrzegania wymagają od obywateli, to coś tu ewidentnie nie gra.

Morawiecki próbował się tłumaczyć, że przecież to nie jest obowiązujące prawo. W TVN24 stwierdził: „Te pewne odległości są zalecane, ale nie są nakazywane i w taki sposób do tego podeszliśmy”. Problem w tym, że za nieprzestrzeganie tych „niewiążących wskazówek” zwykli obywatele mogą się spodziewać wysokich kar pieniężnych.

Mateusz Morawiecki złamał prawo? Oj tam, oj tam…

Warto przy tym zauważyć, że to sami rządzący dali Głównemu Inspektorowi Sanitarnemu uprawnienia do uchwalania powszechnie obowiązujących aktów prawnych. Mowa o art. 8a ust. 5 pkt 2 ustawy o Państwowej Inspekcji Sanitarnej. Tymczasem ust. 8 tego przepisu nakłada na osoby przebywające na terytorium naszego kraju obowiązek stosowania się do zaleceń i wytycznych organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej.

Jak się łatwo domyślić, rządzący zapomnieli wyłączyć spod jego rygorów premiera Mateusza Morawieckiego. Być może któraś kolejna tarcza antykryzysowa przemyci stosowną poprawkę. Póki co jednak szef rządu ma całkiem poważny problem wizerunkowy.

To że Mateusz Morawiecki złamał prawo próbuje teraz tłumaczyć rzecznik rządu, Tomasz Müller, zwalając winę na nieporozumienie na najwyższym szczeblu:

Na Rządowym Zespole Zarządzania Kryzysowego, gdy była omawiana sytuacja związana z gastronomią, z zaleceniami, które miały być tam realizowane, była decyzja o tym, aby to zalecenie dotyczące osób, które mogą siedzieć przy stoliku, miało charakter miękki. Ostatecznie zostało wydane przez GIS w formie zalecenia obowiązującego. Premier został przez swoje zaplecze, i chciałem za to przeprosić, źle poinformowany.

Po prostu miało być to zalecenie miękkie, okazało się, że zostało opublikowane w trybie artykułu, o którym przed chwilą wspomniałem. W związku z tym premier z naszej winy nie miał świadomości tego, że to zalecenie jednak ma charakter obowiązujący w myśl przepisów o inspekcji sanitarnej i za to w imieniu zaplecza premiera chciałem przeprosić.

Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze od innych

Czy można dać wiarę, że po prostu organy państwa nie dogadały się co do docelowego charakteru nakładanych na obywateli ograniczeń? Z pewnością. Bałagan na szczytach władzy to właściwie coś do czego przywykliśmy. Tyle tylko, że na sprawę nakłada się kilka bardzo brzydkich zachowań ze strony władzy, których charakteru ta nie zauważa. Bądź też po prostu zauważyć zwyczajnie nie chce.

Nie sposób nie zauważyć, że epidemia koronawirusa sprawiła, że i tak chaotyczny system prawny w Polsce zupełnie przestał dawać gwarancje jakiejkolwiek pewności. Poszczególne organy państwa w tej samej sprawie mają odmienne stanowiska. Bywa, że zupełnie co innego rządzący przedstawiają na konferencjach prasowych, a co innego znajdziemy w tekście danych aktów prawnych.

Przede wszystkim jednak po raz kolejny okazało się, że „wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze od innych”. Mateusz Morawiecki złamał prawo – i co z tego? Mandatu nikt na niego nie nałożył, kary żadnej nie poniesie. Nie to żeby premier miał jakoś bardzo zbiednieć od konieczności zapłaty takiej sumy.

Tymczasem organy państwa dla zwykłego obywatela przez długi czas nie miały litości. Z początku w sposób drakoński i czasem wręcz bezmyślny. Być może nie byłby to aż tak straszny problem, gdyby reżim sanitarny nie stanowił akurat wygodnego pretekstu do rozpędzania legalnych demonstracji wymierzonych w politykę rządu. Takich jak na przykład strajk przedsiębiorców czy nawet symboliczne protesty przeciwko niszczeniu radiowej Trójki. Po tym zresztą jak Trójka ocenzurowała piosenkę Kazika, bo mogła się nie spodobać czcigodnemu Princepsowi.

Pierwsi obywatele Rzeczypospolitej nie będą przecież podlegać tym samym ograniczeniom co reszta

Na szczęście z naszym państwem nie jest tak źle. Bywają sytuacje, że jego organy traktują obywatela z wyjątkową wyrozumiałością. Pod warunkiem, oczywiście, że mowa o pierwszym obywatelu naszego kraju. Właściwie identyczny popis arogancji władzy mieliśmy w kwietniu. Obchody dziesiątej rocznicy Katastrofy Smoleńskiej były w końcu takim samym przejawem jawnego lekceważenia zaleceń sanitarnych. Politycy Zjednoczonej Prawicy, razem z przedstawicielami policji skądinąd, przekonywali wówczas zgodnie, że przecież Prezesowi wolno.

Z drugiej strony, przecież nikt się chyba nie spodziewa, że Jarosław Kaczyński czy Mateusz Morawiecki będą podlegać tym samym ograniczeniom co reszta, prawda? Zjednoczona Prawica w trakcie epidemii koronawirusa bardzo konsekwentnie buduje bardzo spójny przekaz dla społeczeństwa: twój ból jest lepszy niż mój.