Chyba wszyscy – od kandydatów po wyborców – mamy już dość tego przedwyborczego maratonu. Trwa on właściwie od początku tego roku, miał skończyć się w maju, ale pandemia sprawiła że przedłużył się o kolejne dwa miesiące. Przed nami podsumowanie kampanii wyborczej. Pora przeanalizować dokonania, plusy i minusy poszczególnych kandydatów.
Podsumowanie kampanii wyborczej
W tej analizie skupię się na głównych kandydatach, czyli takich których sondażowe poparcie przekracza 1%. Panowie Żołtek czy Tanajno mieli w tej kampanii swoje (głównie zabawne) momenty, ale wpływ na ostateczne wyniki będą oni mieli niewielki. Głównych kandydatów omówimy w kolejności ich wyników sondażowych.
Andrzej Duda
Prezydent RP, a szerzej jego partia Prawa i Sprawiedliwość, zaliczyli najgorszą od co najmniej trzech wyborów kampanię. Wystarczy zauważyć, że po raz pierwszy od wyborów europejskich i parlamentarnych kampania nie wzmocniła wyniku kandydata partii rządzącej, a w wielu sondażach wręcz go osłabiła. Trudno się dziwić – PiS po raz pierwszy postawił na zapewnianie, że najlepiej „żeby było tak jak było”. Czyli wszedł w retorykę Platformy Obywatelskiej z wyborów w 2015 roku. A to nie mobilizuje specjalnie tych wyborców, którzy nie należą do betonowego elektoratu.
Andrzej Duda postanowił nie sięgać po wyborców centrowych. Atakował sędziów, wyzywając ich do komuchów, atakował środowiska LGBT, w sposób zresztą skandaliczny, atakował wreszcie bez pomysłu głównego rywala, Rafała Trzaskowskiego. Jeżeli w ostatnim tygodniu kampanii Duda posuwa się do argumentu „za PO Rosja zaatakowała Ukrainę”, to znaczy że coś ewidentnie nie gra. Znamienne, że w tuż przed metą kampanii wdrożono plan „Duda leci do USA”, co jest bezprecedensowe, bo jak główny kandydat może opuszczać kampanijny plac boju tuż przed wyborami? Ale jak widać trzeba sięgać po środki nadzwyczajne, a za taki przez PiS uznawane jest poparcie Donalda Trumpa. Czy słusznie? Przekonamy się w niedzielę, ale mam co do tego spore wątpliwości.
Rafał Trzaskowski
Słusznie określa się go jako uczestnika biegu, który dołączył do niego w połowie, z mnóstwem sił i przykutą uwagą publiczności. Wejście Trzaskowskiego w kampanię było bardzo mocne, zaczął od ostrej antypisowskiej retoryki, by zaraz potem gładko przejść w retorykę pojednawczą. To zadziałało. W sondażach kandydat PO co prawda nie przebił do tej pory bariery 30%, ale coraz więcej osób widzi w nim głównego gracza po stronie opozycji.
Trzaskowski odnalazł bardzo niespodziewanego sojusznika w postaci… rządowej telewizji. Ataki na niego ze strony pracowników TVP były tak niezdarne, a on potrafił tak dobrze odbijać piłeczkę, że zaplusował tym u tysięcy wyborców. I wychodzi na to, że to nic że program Rafała Trzaskowskiego niemalże do samego końca był trzymany w tajemnicy. W wyborach, szczególnie prezydenckich, liczą się społeczne emocje. A te Rafał Trzaskowski wywołał w tej kampanii najsilniejsze.
Szymon Hołownia
Bardzo ciekawi mnie jaki wynik osiągnie Hołownia. Wszystko wskazuje na to, że niedoświadczony w polityce publicysta potrafił zgromadzić wokół siebie sporą część Polaków, twardo stojącą za nim. Stawiał od początku na bycie kandydatem obywatelskim i wśród wielu zwykłych obywateli dało się zobaczyć duże zaangażowanie po stronie Szymona Hołowni. Szanse na drugą turę są co prawda znikome, ale przyzwioty wynik da podstawy sądzić, że po wyborach Hołownia zostanie w polityce i będzie miał szansę sporo namieszać.
Hołownia kandydatem na prezydenta jest dość spójnym. Mimo że wywodzi się z kręgów katolickich, dużo mówił o oczywistych wadach swojego kościoła. Miał też dobrą pozycję do tego, by stanąć pomiędzy dwoma głównymi siłami politycznymi. Wpadek nie miał wiele, a kampanię miał przemyślaną, choć moim zdaniem z góry skazaną na walkę o brązowy medal. Była ona też dość skromna, również z uwagi na to że finansowali ją tylko obywatele. Ale Hołownia, w mojej ocenie, zrobił naprawdę niezłą robotę.
Władysław Kosiniak-Kamysz
To kandydat, który pokazuje, że nawet bardzo dobra kampania i przyzwoite przygotowanie merytoryczne nie zastąpią emocji. Władysław Kosiniak-Kamysz, od kiedy go znamy, jest człowiekiem pojednania. W przeciwieństwie do Hołowni jednak trudno mu przedstawiać siebie jako człowieka „spoza układu”. To przecież on ma na sumieniu podwyższenie wieku emerytalnego gdy był w rządzie PO-PSL. I mimo że mało który kandydat potrafi tak szczerze przyznać się do błędu jak on, to miał on od początku trudne zadanie.
Kosiniak-Kamysz miał swój moment w kampanii. Był to początek pandemii koronawirusa. Wtedy brylował w mediach, stawał po stronie pokrzywdzonych przez kryzys, miał wysokie notowania. Jego drogę ku ewentualnej drugiej turze zablokowało pojawienie się Rafała Trzaskowskiego, do którego szybko uciekło wielu wyborców. Trochę szkoda, że od kandydata z bogatym, przejrzystym programem wiele osób przeszło do kandydata bez programu. Ale to też wina tego, że postulaty Kosiniaka-Kamysza były skierowane do mimo wszystko zbyt wąskich grup społecznych.
Krzysztof Bosak
Świetny w debatach i równie świetny w niemówieniu o tym, co w nim kontrowersyjne. Bosak oddał miecz walki ideologicznej w ręce Andrzeja Dudy. Miecz, który dla kandydata PiSu okazał się za ciężki i którym Duda sam się poranił. A to tylko zbudowało Bosaka, który w kampanii mówił przede wszystkim o gospodarce, tak pokiereszowanej z powodu pandemii. Spokój, opanowanie i dobre umiejętności oratorskie zaplusują w przyszłości, zapewne docelowo zwiększając poparcie dla Konfederacji.
Krzysztof Bosak odegra też ważną rolę przed II turą wyborów. To on będzie języczkiem u wagi, o którego wyborców bić się będą Duda z Trzaskowskim. I choć Bosak jest światopoglądowo bardzo konserwatywny, to jednak jeszcze bardziej nie lubi on polityki socjalnej PiSu. A to może paradoksalnie oznaczać, że wielu jego wyborców z zaciśniętymi zębami zagłosuje na Rafała Trzaskowskiego.
Robert Biedroń
Chyba największe rozczarowanie tej kampanii. Choć pracował intensywnie, to trudno mu było przebić się z hasłem, które pozwoliłoby mu przekonać do siebie spory przecież elektorat Lewicy z wyborów parlamentarnych. Choć okoliczności były przecież sprzyjające – homofobiczna nuta, na której grał przez pewien czas PiS była piłką wystawioną Biedroniowi. I były prezydent Słupska próbował pakować ją do bramki, ale poza kilkoma błyśnięciami medialnymi nie wzbudził on emocji na tyle dużych, by wyborcy zdecydowali się oddać na niego głos.
Wszystko wskazuje na to, że efekt świeżości Biedronia skończył się. Europoseł Wiosny – w mojej subiektywnej ocenie – coraz gorzej przemawia. Myli się, ma monotonny ton głosu i często uderza w zbyt histeryczne tony. To sprawiło, że wielu lewicowych wyborców postanowiła przejść chociażby na Rafała Trzaskowskiego. Być może w finałowym starciu Robert Biedroń jeszcze zaskoczy nas wynikiem, ale niespodzianką będzie tu jedynie wynik powyżej 5 procent.
Przed nami II tura?
Wszystko na to wskazuje. Andrzej Duda przekona do siebie od 40 do 44 procent wyborców. Czyli będzie musiał po dwóch tygodniach przekonać do siebie te kilka procent nowych osób. Będzie trudno, bo dla wielu wyborców opozycyjnych każdy kandydat walczący z Dudą w II turze będzie lepszym wyborem. Ale PiS znany jest z umiejętnego rozgrywania kampanii wyborczych, więc kto wie czy nie wyciągnie jeszcze na finiszu korzystnego dla Andrzeja Dudy asa z rękawa.