W czasie wielkiej stagnacji przemysłu filmowego podana dziś przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej informacja odbiła się ogromnym echem. Gremium przyznające najważniejsze na świecie nagrody kinematograficzne przygotowało bowiem nowe zasady Oscarów. Do rywalizacji w kategorii „Najlepszy film” będzie mogło przystąpić dzieło, które spełni kilka konkretnych warunków.
Nowe zasady Oscarów
Choć wielu z nas kojarzy Hollywood jako miejsce mocno zaangażowane w walkę o równą reprezentację różnych grup społecznych, to dla amerykańskiej opinii publicznej ta walka do tej pory była za słaba. Stąd tak wiele głosów zza oceanu mówiących o tym, że Oscary są „zbyt białe”, choć nie chodzi tu tylko o pomijanie czarnoskórych aktorów (tak, pomijanie, mimo że wielu z nas kojarzy że jest ich w gronie nominowanych zwykle całkiem sporo). Tendencja jest bowiem taka, by filmy prezentowały wyraziste poglądy na sprawy społeczne i by ich twórcy byli mieszanką różnych ludzi, również tych należących do zwykle niedoreprezentowanych grup.
Dlatego warunkiem niezbędnym do tego, by dany film mógł być nominowany w najważniejszej kategorii jaką jest „Najlepszy film”, jest spełnienie dwóch z czterech wyznaczonych przez akademię standardów. Dotyczą one reprezentacji na ekranie, reprezentacji wśród zespołu twórczego, standardów obecności w branży i standardów komunikacji ze społeczeństwem. O co chodzi? Wyjaśnijmy na przykładzie reprezentacji na ekranie.
Żeby standard reprezentacji na ekranie został spełniony, twórcy filmu muszą wypełnić co najmniej jeden warunek z poniższej listy:
- co najmniej jeden z aktorów/aktorek grających główną rolę lub grający istotną rolę drugoplanową, musi być reprezentantem mniejszości etnicznej lub rasowej (chodzi nie tylko o Afroamerykanów ale też na przykład rdzennych Amerykanów)
- co najmniej 30% obsady ról pomniejszych musi reprezentować takie grupy jak kobiety, osoby LGBT plus, osoby z niepełnosprawnościami i osoby z mniejszości etnicznych
- fabuła filmu ma być powiązana z tematem bliskim dla danej niedoreprezentowanej grupy społecznej (i znów: kobiety, mniejszości rasowe, LGBT+ itp.)
Kolejne standardy brzmią podobnie. Mówią one między innymi o tym, by reprezentanci mniejszości mieli kierownicze stanowiska w chociaż części działów odpowiedzialnych za produkcję filmu. Są też wymagania wobec studiów filmowych – mają one między innymi oferować staże dla osób z wyżej wymienionych grup.
Sformalizowanie politycznej poprawności
Z polskiej perspektywy ta regulacja może wyglądać co najmniej dziwnie. Pamiętajmy jednak, że mówimy o Hollywood, miejscu rządzącym się zupełnie innymi prawami niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni. „Fabrykę snów” można nazwać oazą politycznej poprawności, a właściwie wysychającą oazą, bo mimo że poziom zróżnicowania jest tam znacznie wyższy niż na przykład w wielu polskich firmach, to wciąż jest to poziom niedostatecznie – zdaniem amerykańskiej opinii publicznej – wysoki. Stąd próba uspokojenia nastrojów i wprowadzenia formalnych zasad, które mają zacząć obowiązywać od 2024 roku. Bo walka z seksizmem po aferze #MeToo to tylko jeden wątek światopoglądowego sporu za oceanem, który wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce.
To, co z pozoru wygląda na rewolucję, w istocie tą rewolucją nie będzie. Dlaczego? Bo już dziś zdecydowana większość filmów konkurujących w kategorii „Najlepszy film” spełnia co najmniej kilka przedstawionych przez akademię standardów. Hollywood kładzie bardzo duży nacisk na rasowe zróżnicowanie obsady, chętnie podejmuje tematykę życia osób homoseksualnych (przypomnijmy sobie „Moonlight”, „Witaj w klubie” czy „Tajemnicę Brokeback Mountain”) i obsadza w głównych rolach silne kobiety. Dlatego ze świecą będzie trzeba szukać filmów, które jakimś cudem nie wypełnią chociaż dwóch akademijnych standardów. Choć nie da się ukryć, że jakiś odsetek dobrych produkcji straci w ten sposób szansę na laury.