Pierwotny zachwyt prozwierzęcych organizacji przeszedł w głośno wyrażany zawód. W przegłosowanej przez Sejm ustawie znalazło się bowiem rozwiązanie, które znacząco utrudni podejmowanie interwencji w kontrowersyjnych przypadkach. Powinno za to pomóc pozbyć się czarnych owiec spośród animalsów.
Przegłosowana przez posłów ustawa określa, że interwencje organizacji prozwierzęcych muszą być przeprowadzane w asyście policjanta, strażnika gminnego lub lekarza weterynarii. Obecnie tego wymogu nie ma. O odbiorze zwierzęcia decydować ma wójt (ew. burmistrz lub prezydent miasta). Kosztami udziału lekarza weterynarii, transportu, utrzymania i koniecznego leczenia czworonoga obciążany będzie dotychczasowy właściciel lub opiekun. Ale – co szalenie istotne – w razie stwierdzenia przez policjanta, strażnika gminnego lub lekarza weterynarii braku zagrożenia dla życia lub zdrowia zwierzęcia, do odebrania zwierzęcia nie dojdzie. I w takim wypadu koszty pokryć będzie musiała organizacja prozwierzęca. To bardzo duża zmiana w stosunku do stanu obecnego. Dziś nawet w przypadku nieuzasadnionych interwencji, jeżeli policja zdecydowała się wziąć w niej udział, koszty pokrywał opiekun zwierzęcia. Potem mógł dochodzić ich zwrotu na drodze sądowej. Na zwrot pieniędzy często czekał latami.
Nerwowe reakcje Animalsów
Na wstępie zaznaczę: doceniam trud, zaangażowanie wielu organizacji prozwierzęcych. Czynią wiele dobra. Dzięki nim los tysięcy zwierząt znacznie się polepszył. Ale zdarzają się czarne owce, które psują wizerunek. I dlatego wprowadzone zaostrzenia przepisów w stosunku do ustawy o ochronie zwierząt z 2012 r. uważam za krok w odpowiednim kierunku. Trzymam kciuki za to, by ani Senat, ani prezydent nie ulegli naporom organizacji prozwierzęcych. Te bowiem są w walecznym nastroju.
Prześledziłam fora internetowe i przyznam, że tylu pretensji pod adresem posłów, PIS-u i prezesa Jarosława Kaczyńskiego dawno nie czytałam. Przykładowo na facebookowym profilu Pogotowia dla Zwierząt możemy przeczytać (cytuję tylko fragment, pisownia oryginalna):
„Nici z obietnic. PiS pogorszy los odbieranych zwierząt. Wszystko na to wskazuję iż słynna Piątka dla zwierząt jaką zaproponował Jarosław Kaczyński z PiS będzie gwoździem do trumny tysięcy zwierząt jaki powinny być odebrane ludziom, którzy się nad nimi znęcają. Właśnie bocznymi drzwiami, za pięć dwunasta PiS wprowadziło własną poprawkę, która zakazuje przedstawicielom organizacji pro zwierzęcych odbierać samodzielnie zwierzęta podczas interwencji. Do tej pory mieliśmy taką możliwość przez 23 lata, czyli od 1997 roku, od którego obowiązywała obecna ustawa. W rzeczywistości organizacja interwencyjna taka jak Pogotowie dla Zwierząt prawie codziennie dokonuje czasowego odbioru zwierząt, gdy ich zdrowie i życie jest zagrożone”.
Jak często wyglądają interwencje
To, że animalsi bronią swojej pozycji – nie dziwi. Warto jednak znać więcej szczegółów, zanim wesprze się ich w walce z władzą. Fakty są takie, że prokuratura i sądy zajmują się od kilku lat sprawami związanymi z zarzutami bezprawnego zaboru zwierząt oraz przekroczeniem uprawnień przez organizacje prozwierzęce. Są wyroki przeciwko działaczom animalsów. Sądy niekiedy podkreślają, że niektóre organizacje znacznie przekraczają swoje kompetencje – jeżdżą samochodami do złudzenia przypominającymi policyjne, noszą quasi-mundury, mające wywołać przekonanie wśród osób, u których podejmowane są interwencje, że przyszli przedstawiciele państwa, a nie prywatnej organizacji.
Rządzący uznali więc, że najlepiej się stanie, jeśli w nieuniknionych konfliktach między animalsami a właścicielami zwierząt brać udział będą osoby co do zasady obiektywne – przede wszystkim policjanci. Ci powinni być w stanie ocenić, kto ma rację.
Przykładowo wielu właścicieli zwierząt zarzuca animalsom, że ci okłamują opinię publiczną co do warunków w danej hodowli. W mediach społecznościowych umieszczane są zdjęcia przedstawiające koszmarne warunki oraz fatalny stan zwierząt. Szkopuł w tym, że w ocenie właścicieli zwierząt to często inscenizacje robione na potrzeby zdobycia popularności. Obecność policji zatem wydaje się dobrym rozwiązaniem. Można zakładać, że sytuacja będzie jasna – jeżeli tego typu zdjęcia będą trafiały do mediów społecznościowych, to będzie dowód na to, że źle jest w rzeczywistości. Na inscenizacje jednak nie będzie miejsca.
Krótkie szkolenie to za mało
Warto też wiedzieć, że inspektorami ds. zwierząt działającymi w imieniu animalsów najczęściej są ludzie bez żadnych kwalifikacji.
Zwróciłam się mailowo do kilku organizacji prozwierzęcych z zapytaniem ilu „zatrudniają” inspektorów mających wykształcenie związane ze zwierzętami, np. lekarz weterynarii, zoopsycholog, zootechnik. Od żadnej nie dostałam odpowiedzi. Wszystko wskazuje na to, że tzw. inspektorami są osoby bez kwalifikacji. Świadczy o tym sposób naboru. Otóż znalazłam kilka ogłoszeń, w których poszukiwano chętnych do zajmowania się inspekcjami. Obiecywano w nich przeszkolenie zazwyczaj w ciągu dwóch dni. Nie było wymogu wykształcenia kierunkowego, ani doświadczenia. Wystarczyła chęć. Doświadczenie w kontaktach ze zwierzętami jest jedynie mile widziane. Istotne są cechy i umiejętności, jakie powinien posiadać inspektor. Są to – cytuję – empatia do zwierząt, umiejętność pracy w zespole, kultura osobista, cierpliwość i opanowanie, zaangażowanie, dyspozycyjność, zdolność analitycznego myślenia. W efekcie krawcowa czy hydraulik po dwudniowym przeszkoleniu mogą oceniać stan zwierzęcia w czasie interwencji. Wolałabym jednak, aby zajmowali się tym, na czym świetnie się znają, czyli szyciu i hydraulice.
Znalazłam wpis jednego z inspektorów na Facebooku: „Wystarczy mieć serce. Samo posiadanie wykształcenia nie stanowi żadnej gwarancji na to, że ktoś dostrzega krzywdę i cierpienie zwierząt – patrz karygodne (i masowe) zaniedbania powiatowych lekarzy weterynarii. Tutaj wystarczy mieć podstawową wiedzę n.t. potrzeb zwierząt i ich mowy ciała”. Gdy został zapytany przez jednego z forumowiczów, czy w ciągu dwóch dni szkolenia nauczył się mowy ciała zwierząt, odpowiedział, że ogląda dużo filmów na YouTube.
Uważam, że trzeba chronić zwierzęta. Mam dwa psy, kocham je, są członkami rodziny. Apeluję jednak, by nie ulegać pokusie łatwej oceny, do której zachęcają niektóre organizacje prozwierzęce. Często bowiem nie chodzi o los zwierząt, lecz o biznes. A ten biznes właśnie – dzięki „Piątce dla zwierząt” – może ucierpieć. Ale to nas w ogóle nie powinno interesować. Ważne jest przecież to, by nie cierpiały zwierzęta.