Zakaz instalowania domyślnych aplikacji na smartfonach jest jednym z pomysłów na walkę z nieuczciwą konkurencją na rynku urządzeń mobilnych. W mojej opinii to – w opisywanym wydaniu – bezsensowne, natomiast są to jedynie wstępne rozważania, a sprawa mimo wszystko nie jest jednoznaczna.
Zakaz instalowania domyślnych aplikacji na smartfonach
MyApple, powołując się na MacRumors, donosi, że wstępnie procedowany jest zakaz instalowania domyślnych aplikacji na smartfonach. Chodzi tutaj zarówno o urządzenia z Androidem, a także iOS i inne systemy operacyjne. Odpowiednie instytucje europejskie pracują nad wdrożeniem pakietu zmian, mających na celu walkę z nieuczciwą konkurencją na rynku urządzeń mobilnych.
Wśród obecnych propozycji pojawia się irracjonalny pomysł obowiązku sprzedawania „gołego” systemu operacyjnego tak, by użytkownik sam wybierał, jakie aplikacje chce na nim instalować. Jest to pomysł na pierwszy rzut oka bezmyślny, bowiem oznaczałby konieczność znacznego przebudowania systemów operacyjnych, chociaż nie do końca.
Android słynie z (pozornej) otwartości, iOS z kolei uchodzi za platformę zamkniętą. Jest to jej największą zaletą, ale nawet Apple jakiś czas temu – samo z siebie – ugięło się i pozwala na usunięcie większości systemowych aplikacji. Nic nie stoi na przeszkodzie, by usunąć domyślną przeglądarkę internetową, czy aplikację do obsługi wiadomości, bądź zdjęć.
Co więcej, od jakiegoś czasu można nawet wybrać domyślne aplikacje i zamiast Safari ustawić – na przykład – Chrome, Edge, czy Firefoxa. Podobnie sytuacja się ma do klienta poczty e-mail, et cetera.
Otwartość – czy zawsze dobra?
Jestem konsumentem, który świadomie wybrał ekosystem Apple. Podziwiam jego zamkniętość i niezwykły poziom bezpieczeństwa, a sam – również świadomie – korzystam z niewielkiej liczby aplikacji „zewnętrznych”. Wyznaje też zasadę, że skoro jakaś aplikacja jest oferowana przez producenta urządzenia, to nie widzę potrzeby korzystać alternatyw, co tyczy się obsługi maili, kalendarza, przeglądania internetu, a nawet map – wyjątkiem jest Spotify i Netflix. Wolę, gdy moje dane krążą w obrębie jednego ekosystemu.
Czy procedowany projekt to dowód na to, że „Unia Europejska jest zła”? Oczywiście, że nie. Pisząc ten tekst opieram się na doniesieniach prasowych, a same regulacje są na etapie wstępnego projektowania. Nie oznacza to jednak, że kierunku zmian nie należy monitorować. Będziemy to robić, bowiem nadmierne otwieranie rynku technologicznego – upraszczając, bo przecież nikt nie każe kupować iPhone’a – przeprowadzane bezmyślnie skutkować będzie zapewne obniżeniem poziomu bezpieczeństwa i pozycji producentów smartfonów.
Otwartość i konkurencyjność jest dobra, ale równie ważna jest możliwość korzystania – świadomego – z systemu zamkniętego, bezpiecznego i wolnego od niebezpieczeństw.
Apeluję zatem: drodzy unijni prawodawcy – chcąc wspierać otwartość na rynku oprogramowania, pamiętajcie o technologicznych ascetach. My też istniejemy i czasem świadomie chcemy mieć – upraszczając – mniejszy wybór.