Czas przejazdu w Google Maps może nakłaniać do przekraczania prędkości. Tak wynika z pewnego dziennikarskiego śledztwa. Winne są jednak bardziej polskie drogi, aniżeli gigant z Mountain View.
Czas przejazdu w Google Maps
Niewątpliwie czas przejazdu w Google Maps niejako nakłania do przekraczania prędkości, co wynika ze śledztwa portalu brd24.pl. Nie jest to jednak zaskoczeniem, bowiem Google do przewidywania przybliżonego czasu dotarcia do celu wykorzystuje szereg danych, obrabiając je za pomocą sztucznej inteligencji.
Jedną ze składowych, które wpływają na ostateczną wartość, są zatem dane oparte o średni czas dotarcia do celu na danym odcinku. Na co nięwątpliwie wpływa prędkość kierowców. W oparciu o dane z różnych godzin (a także dni, czy miesięcy) sztuczna inteligencja tworzy prognozy. Pozwalają one na adekwatne określenie czasu przejazdu.
Właśnie, adekwatne – i zgodne z rzeczywistością – ale już niezgodne z prawem drogowym. Stosowanie się do ograniczeń prędkości jest w Polsce absolutnym wyjątkiem. To, jakiej skali jest to wyjątek, widać najlepiej w statystykach. Nie przekracza prędkości zaledwie 10% zmotoryzowanych uczestników ruchu, jak wynika z badania pn. Europejski Barometr Odpowiedzialnej Jazdy 2019.
Oznacza to, że Google Maps, aby wywoływać efekt „o, zobaczcie, co do minuty się sprawdziło!” nie tylko zatem dostosowuje przewidywany czas dotarcia do celu do warunków na drodze, ale i bierze pod uwagę powszechne łamanie prawa wśród kierowców.
Czy jest to sytuacja skandaliczna?
Trudno nazywać to skandalem, skoro system po prostu wpisuje się w realia polskich dróg. To, czy etyczne jest przyjmowanie za normę powszechnego lekceważącego stosunku do ograniczeń prędkości, to temat na inną dyskusję. Niemniej system nie byłby funkcjonalny, gdyby takich danych nie brał pod uwagę.
Co mogłoby stanowić alternatywę? Na przykład określane przewidywanego czasu dotarcia do celu przede wszystkim w oparciu o historię przejazdów konkretnego kierowcy. Nie udało mi się jednak dotrzeć do tak szczegółowych dot. algorytmów danych, więc bardzo możliwe, że tak to właśnie działa.
Algorytmy stosowane w mapach Google (ale nie tylko, w niepopularnych w Polsce mapach od Apple wygląda to podobnie) biorą pod uwagę wiele zmiennych. Faktem jest jednak to, że nawigacja niejako legitymizuje nagminne przekraczanie prędkości, uznając ten fakt za normalność. A także źródło rzetelnych informacji.
Co ciekawe Google nie odpisało na zadane przez brd24.pl pytania, które wprost odnosiły się do korelacji między notorycznym przekraczaniem prędkości, a braniem danych kierowców do ustalania czasu dotarcia do celu w Google Maps. Może to potwierdzać przypuszczenia, że jest to po prostu bardzo istotna informacja, która wpływa na skuteczność i adekwatność nawigacji. Choć z pewnością nie stanowi powodu do chwalenia się.