Słuchając od dłuższego czasu różnych wypowiedzi padających z obozu rządzących, można odnieść wrażenie, że właściwie jedyną zaletą członkostwa Polski w Unii Europejskiej jest dostęp do funduszy unijnych. Tymczasem nie ma to zbyt wiele wspólnego z prawdą – Polska więcej niż na unijnych środkach korzysta na wspólnym rynku. I przy okazji – na praworządności.
Postrzeganie członkostwa Polski w UE przez pryzmat wyłącznie funduszy unijnych to ignorancja
Gdyby zapytać losową osobę na ulicy, co według niej daje nam członkostwo w Unii Europejskiej, to bardzo prawdopodobne, że wskazałaby na fundusze unijne. Zwłaszcza, że to nie są jakieś abstrakcyjne pieniądze – to właśnie dzięki środkom z UE powstaje wiele inwestycji i dofinansowywane jest wiele przedsięwzięć. W większości miast można bez problemu znaleźć tabliczkę „projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej” (ewentualnie: jakiegoś konkretnego programu unijnego).
I o ile utożsamianie członkostwa Polski w UE głównie z korzystaniem z funduszy unijnych jest w miarę zrozumiałe, jeśli chodzi o przeciętnych obywateli, o tyle na poziomie władz państwowych – jest to już pokaz ignorancji. A obecna ekipa rządząca sprawia wrażenie, jakby faktycznie wierzyła w to, że unijne pieniądze pochodzące ze wspólnego budżetu UE to jedyna zaleta płynąca z tego, że Polska jest częścią wspólnoty (dla niektórych, w tym obecnego prezydenta Dudy – wyimaginowanej wspólnoty). Na członkostwo naszego kraju w UE należy jednak spojrzeć szerzej. I nie chodzi już nawet o żadne wspólne wartości, tradycje etc. – a chociażby o wspólny rynek. I przy okazji – o praworządność, która rządzącym kojarzy się z „arbitralnymi kryteriami oceny”, a która w rzeczywistości jest potrzebna chociażby po to, by ogromne, międzynarodowe przedsiębiorstwa wolały stwarzać nowe miejsca pracy u nas – zamiast np. u naszych południowych sąsiadów.
Korzyści ze wspólnego rynku są nawet pięciokrotnie wyższe niż z dotacji z budżetu UE
Jak wynika z komunikatu FOR autorstwa Rafała Trzeciakowskiego, korzyści Polski ze wspólnego, unijnego rynku są nawet pięciokrotnie wyższe niż te wynikające z otrzymywania dotacji z budżetu UE. Tylko w 2019 r. transfery netto z budżetu unijnego dla Polski wyniosły 11 mld euro. Z kolei dzięki dostępowi do wspólnego, europejskiego rynku, szacuje się że PKB Polski było wyższe o 56 mld euro. Należy pamiętać, że wspólny rynek gwarantuje nam swobodny przepływ towarów, usług, kapitału i osób. Nie ma barier fiskalnych, nie ma barier celnych. Polacy mogą dodatkowo bez problemu podejmować pracę w innych krajach Unii. To zresztą wszystko i tak pewne uproszczenie; zwłaszcza, że w handlu przeszkodą bywają często bariery pozacelne. Można to zresztą łatwo zaobserwować na przykładzie WTO (Światowej Organizacji Handlu) – ogromne spory między państwami wywołują np. kwestie warunków konkurencji międzynarodowej czy transfer technologii.
Oczywiście ktoś może zaraz stwierdzić, że dostęp do wspólnego rynku UE mają nie tylko członkowie Unii, ale także kraje takie jak Lichtenstein, Szwajcaria, Norwegia i Islandia czy – nawet po brexicie – Wielka Brytania. Tyle tylko, że warto też przy okazji pamiętać, że i tak te kraje muszą przestrzegać części zasad unijnych – a nie mają na nie w tym momencie żadnego wpływu. Dodatkowo w pewnych obszarach wspólny rynek UE może być ograniczony dla państw nie będących członkami Unii. Nie należy też zapominać, że są to państwa, które zwyczajnie „stać” na to, by być poza Unią (chociaż kwestią dyskusyjną jest, czy dotyczy to też Wielkiej Brytanii). One np. nie potrzebują, by Unia reprezentowała ich interesy na arenie międzynarodowej. Polska – tak.
Jest też kwestia praworządności
Nie można również zapominać, że do korzyści z członkostwa Polski w UE należy zaliczyć też… praworządność, a dokładniej – fakt, że członkostwo w UE obliguje państwa członkowskie do przestrzegania zasad praworządności. Dlaczego jest to korzyść? Z bardzo prostego powodu, w dodatku ekonomicznego – międzynarodowe korporacje wolą inwestować w krajach, w których są przejrzyste warunki prowadzenia biznesu. Innymi słowy – inwestorzy chcą po prostu wiedzieć, czego się spodziewać. Może się bowiem okazać, że prowadzenie biznesu w danym państwie nie jest opłacalne, bo co chwilę zmienia się nie tylko same przepisy prawa, ale także ich interpretacja, a w dodatku sądy wydają wyroki motywowane politycznie. Żadne poważne przedsiębiorstwo nie chce mocniej angażować się w rozwijanie biznesu w państwie, w którym legislacja jest całkowicie nieprzewidywalna i pozbawiona jakiejkolwiek kontroli, a wpływ władzy na sądy może doprowadzić do powstania strat po stronie przedsiębiorstwa.
Jak wskazuje Rafał Trzeciakowski przestrzeganie zasad praworządności to też interes polskich przedsiębiorców. O ile międzynarodowe korporacje mogą jeszcze liczyć na wsparcie ze strony swoich rządów (najbardziej jaskrawym przykładem są tu korporacje amerykańskie), o tyle polscy przedsiębiorcy, jak zauważa autor, mogą jedynie polegać na niezależnych sądach i mieć nadzieję, że to one ochronią ich przed samowolą rządzących.
Oczywiście wspólny rynek czy zasady praworządności to nie jedyne korzyści członkostwa Polski w UE. Ale za to – ważne z powodów ekonomicznych, co powinno przemawiać nawet do ekipy rządzącej.
Negocjacje – tak, ale kiedy faktycznie są w interesie państwa
Nawiązując do obecnej sytuacji i polskiego weta w sprawie praworządności – oczywiście państwa członkowskie jak najbardziej mają prawo do negocjacji – niezależnie czy dotyczy to ustaleń w sprawie unijnego budżetu, czy w jakiejkolwiek innej. Co więcej, jest to ich obowiązkiem – przedstawiciele władzy mają starać się zapobiegać ustaleniom negatywnym dla państwa, w którym sprawują władzę. Gorzej, jeśli rządy państw działają wbrew interesowi samego państwa (a interesem Polski jest przestrzeganie zasad praworządności) lub wychodzą z fałszywych założeń, że jedyną korzyścią z przynależności do UE są fundusze unijne. To świadczy albo o cynizmie, albo o krótkowzroczności i braku świadomości podstawowych mechanizmów.
W obu przypadkach nie oznacza to jednak niczego dobrego.