Nie podobały mi się zapowiedzi masowego złamania obostrzeń przez przedsiębiorców, głównie tych z rejonów górskich. To naprawdę nie jest czas na otwieranie biznesów, nawet jeśli rząd tak bardzo zostawił przedsiębiorców samych sobie. Ale gdy dowiedziałem się, że Jadwiga Emilewicz na nartach z rodziną mają za nic hasło „zostań w domu”, to zmieniłem zdanie. Rządzący po prostu chyba sami proszą się o bunt.
Emilewicz na nartach
Ileż to razy nadyskutowaliśmy się w ostatnich tygodniach o obostrzeniach związanych ze sportami zimowymi. Stoki narciarskie w 2021 roku zostały ostatecznie zamknięte, nawet pomimo tego że osobiście w tej sprawie interweniował prezydent Andrzej Duda. Rządzący przekonywali, że ferie zimowe mamy spędzić w domach, bo tak będzie dla nas bezpieczniej. I wtedy wjeżdża Jadwiga Emilewicz, cała na (nomen omen) biało.
Sprawę ujawnił dziś portal tvn24.pl. Dziennikarze ustalili, że na początku stycznia w Poroninie rodzina Jadwigi Emilewicz jeździła na nartach. Synowie byłej wicepremier nie mieli w tym momencie licencji Polskiego Związku Narciarskiego, która uprawniałaby ich (jako zawodowców) do korzystania ze stoku. Licencje miały pojawić się w wykazie dopiero dwa dni po zdarzeniu. Mało tego, na liście osób uprawnionych do korzystania z górki pojawiła się również… sama Jadwiga Emilewicz. Była minister rozwoju w wydanym oświadczeniu napisała, że nie wie skąd wzięło się tam jej ręcznie dopisane nazwisko. Dodała też, że jej synowie od wielu lat jeżdżą na nartach i biorą udział w licznych zawodach.
Władza, która nie lubi własnych obostrzeń
I co ja mogę do tego dodać, przecież to się samo komentuje? Minister zdrowia Adam Niedzielski do znudzenia powtarzał w grudniu, żeby Polacy spędzili ferie zimowe w domach. Jak widać, nie posłuchała go nawet ważna polityk obozu rządzącego. I dlatego zaczynam rozumieć przedsiębiorców, którzy – słysząc zapowiedzi przedłużenia restrykcji – decydują się na otwarcie swoich biznesów, nawet pomimo ryzyka mandatu czy kary administracyjnej (o prawnych niuansach związanych z tą operacją piszemy w tekście „Otwieramy – rady prawnika”).
Źle się stało, że twarzą buntu przeciw rządowi stał się w ostatnich dniach płaskoziemiec i antyszczepionkowiec, który zainicjował akcję Góralskie Veto 17 stycznia. Bo błaznujący architekt z Podhala nie powinien być twarzą polskich przedsiębiorców pogrążonych w kryzysie. Sprawa jest śmiertelnie poważna i bierze się stąd, że polski rząd – w przeciwieństwie do rządu niemieckiego czy brytyjskiego – jedynie zakazuje działalności, nie oferując w tym samym czasie rekompensaty. Bo te ochłapy, które otrzymali przedsiębiorcy, jak zwolnienie z ZUS, naprawdę przestały im wystarczać już kilka miesięcy temu.
Niech się zatem rząd nie dziwi, że narasta wobec niego bunt. Bunt, który w dodatku ma umocowanie prawne, jakim jest niedawny wyrok WSA w sprawie kary administracyjnej. Co ma powstrzymywać przedsiębiorców przed otwarciem się, skoro premier Morawiecki już kilka razy ogłosił zwycięstwo polskiego rządu z pandemią? Oczywiście – zdrowy rozsądek nakazuje nam wytrzymać jeszcze kilka miesięcy w restrykcjach do czasu aż wyszczepimy znaczną część społeczeństwa. Ale to jest takie proste tylko z perspektywy osoby, której dochody nie spadły z powodu pandemii. Dla przedsiębiorcy perspektywa jest zupełnie inna. I dlatego trudno mi jest potępić ten bunt.