Wibrator, czyli urządzenie służące do wytwarzania drgań mechanicznych, używane do masażu lub, co mniej popularne, do ubijania betonu, ma wiele różnych zastosowań i służyć może różnorakim celom. W przypadku urządzenia do masażu, jednym z głównych zadań, które stoją przed tym niepozornym urządzeniem jest sprawianie przyjemności.
W tym konkretnym przypadku, przyjemność jest szczególna, szczególnie duża chciałoby się rzec. I nie chodzi wcale o rozmiar przyrządu, a o kwotę 3,75 mln dol., którą w wyniku ugody producent urządzenia We-Vibe – Standard Innovation Corp. zgodził się wypłacić użytkownikom.
Żyjemy w świecie zintegrowanych urządzeń, który stawia przede wszystkim na mobilność i możliwość załatwiania różnych spraw z poziomu jednego urządzenia. Za pomocą telefonu możemy sterować ekspresem do kawy czy oświetleniem w domu, możemy też monitorować naszą codzienną aktywność. Branża erotyczna również stara się dogonić potrzeby użytkowników i w ten sposób powstał wibrator We-Vibe, połączony z aplikacją celem uzyskania jak najlepszych efektów.
Użytkownik ma na przykład możliwość zmiany trybu wibracji i trzeba przyznać, że gama możliwości jest szeroka. Mamy do wyboru tryb „cha-cha”, „pulsowanie” albo „bicie serca”. Jest też możliwość stworzenia swojego własnego trybu. Inną interesującą opcją jest tryb połączenia kochanków. I wyobraźmy sobie sytuację (oczywiście jest to tylko wyrażenie stylistyczne, nie ma potrzeby wybiegania myślami tak daleko): jest użytkownik nr 1, jego telefon i jego urządzenie masujące, a gdzieś w odległym mieście jest użytkownik nr 2, jego telefon i uwaga, uwaga, jego urządzenie masujące. I teraz zaczyna się robić ciekawie, bo w trakcie korzystania z urządzenia obie osoby mogą wysyłać sobie wiadomości, prowadzić wideorozmowę i zdalnie sterować urządzeniem drugiej osoby.
Oto jest relacja na miarę XXI wieku.
Problem pojawił się, kiedy okazało się, że aplikacja zbiera informację o użytkowniku i nie informuje go o tym w sposób wyraźny. Nie trzeba chyba w tym miejscu tłumaczyć, dlaczego dane zbierane przez aplikację są szczególnie wrażliwe. Częstotliwość oraz czas przeznaczony na korzystanie z urządzenia czy preferowane tryby nie należą do informacji, którymi chcielibyśmy się dzielić z kimkolwiek.
Stąd pozew wniesiony do Sądu Okręgowego w Illinois przez jedną z mieszkanek tego stanu w imieniu swoim oraz wszystkich znajdujących się w podobnej sytuacji. W jego treści powódka zarzuciła producentowi przede wszystkim brak poszanowania dla praw konsumenta, naruszenie prywatności oraz naruszenie licznych stanowych i federalnych praw. Zaznaczyła, że pozwany nigdy nie otrzymał zgody od użytkowników na zbieranie, monitorowanie czy przesyłanie danych, a nawet, że zataił prawdziwy charakter swoich działań. Powódka podkreśliła też, że większość kupujących nigdy nie zdecydowałaby się na nabycie urządzenia We-Vibe gdyby wiedziała o prowadzonej przez producenta polityce prywatności.
Wibrator We-Vibe szpiegował – jest ugoda
Sprawa zakończyła się ugodą. Producent zobowiązał się zapłacić 3 mln dol. użytkownikom, którzy korzystali z urządzenia przy pomocy aplikacji oraz 750 000 dol. dla tych, którzy z aplikacji nie korzystali. Z akt sądowych wynika, że w przypadku pierwszej kategorii użytkowników, każdy może otrzymać do 10 000 tys. dol., a w przypadku drugiej – 199 dol.
Niewątpliwym plusem tej sytuacji jest fakt, że producent ogłosił zaprzestanie gromadzenia danych i zniszczenie dotychczas zgromadzonych. Zapewnił również, że informacje dotyczące prywatności będą łatwiej dostępne, użytkownicy będą mogli samodzielnie decydować jakie dane mają zostać udostępnione, a bezpieczeństwo aplikacji zostanie zwiększone.