Doktorant Wydziału Prawa i Administracji UMK w Toruniu, którego promotorem pracy jest prof. Morawski – jeden z sędziów Trybunału Konstytucyjnego powołanych przez PiS stał się ofiarą tego, co polskie uczelnie toczy od dłuższego czasu. Niesamowitej małostkowości i ego rozbuchanego do takich rozmiarów, że nie mieści się w gmachu budynków na kampusach.
Po fatalnym wystąpieniu profesora Morawskiego podczas debaty w angielskim Oxfordzie, słusznie został on skrytykowany przez nie tylko całe środowisko prawnicze, ale również przez przedstawicieli rządu. Nic dziwnego, że głos w sprawie zabrała też Alma Mater profesora, czyli właśnie Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu. Z tą uczelnią był związany przez blisko 40 lat. Od 2015 roku nie pracuje na uczelni, a jedyne związki z nią jakie mu zostały to właśnie jego doktoranci. To normalna praktyka – przewód doktorski trwa kilka lat i wiele może się po drodze wydarzyć.
Pozostali członkowie komisji doktorskiej, mającej przeprowadzić obronę, najwidoczniej stwierdzili, że wydanie oświadczenia, czy nawet wydanie uchwały to za mało i postanowili pokazać klasę i zbojkotowali obronę. W obawie o brak kworum rada wydziału postanowiła odwołać wydarzenie i przeprowadzić je w bliżej nieokreślonej przyszłości. Polityczny kontekst całej tej sytuacji jest bezdyskusyjny. Na wypowiedzi takie jak ta profesora Morawskiego trzeba reagować i nie można się na nie godzić. Nie można się również godzić na odpowiedzialność zbiorową, którą zaprezentowali właśnie państwo profesorowie.
Mobbing w białych rękawiczkach
Jaśnie państwo poczuli się na tyle zbulwersowani wypowiedziami swojego starego kolegi z uczelni, że postanowili swoją zemstę okazać uderzając w doktoranta, którego jedynym przewinieniem (o ile w ogóle można to tak nazwać) było to, że promotor jego pracy jest uwikłany w polityczne rozgrywki na najwyższym szczeblu. To nic innego jak mobbing, tyle że w białych rękawiczkach. Jak wygląda stosowanie przemocy w hierarchicznych strukturach, a taką właśnie jest struktura uczelni? Przecież nie uderza się w równego sobie, a wzajemne frustracje muszą znaleźć jakieś ujście. Uderza się zatem w tych z niższego szczebla. Bo czy komisja ocenia pracę doktorską profesora? Nie. Czy praca była słaba? Nikt nawet się nie zainteresował jej recenzjami.
W grupie swoich znajomych mam osoby w trakcie otwartych przewodów doktorskich, również na uczelniach zagranicznych. Z ich opowieści wyłaniają się fascynujące i przerażające zarazem różnice. W Wielkiej Brytanii obrona doktoratu przypomina koleżeńskie spotkanie, na którym doktorant opowiada o swoich badaniach, a recenzenci wyrażają opinie o pracy. Przyznanie tytułu doktora to nobilitacja dla uczelni, dlatego każdy dba o najwyższą jakość recenzowanych prac, jak również o profesjonalny przebieg całego procesu. Ewentualne osobiste wycieczki każdy zostawia za drzwiami, a jedyne co podlega recenzji to rozprawa doktorska. Wiecie jakie jest największe zmartwienie polskich doktorantów? To, żeby obrona była około godziny 9 i wszyscy członkowie komisji byli jeszcze najedzeni po śniadaniu. Niepisaną zasadą jest bowiem wyprawienie wystawnego obiadu dla wszystkich członków komisji, promotora i recenzentów, oczywiście na koszt doktoranta. Jak na typowym polskim weselu – nieważne jakie by było, ale każdy zapamięta czy się najadł. Nie zapomną tego, jeśli spróbujesz się wyłamać.
Szczyt braku profesjonalizmu
Można się zaśmiać z historii profesora, który obraził się na swojego kolegę bo w programie konferencji jego wykład umieścił po innym, nielubianym profesorze. Tak samo z politowaniem słucha się historii o profesorach, którzy na wyjazdowych konferencjach rzucają się do stołów z jedzeniem niczym świnie do koryta, a potem z przejedzenia biegają do toalety tak jakby wypili kilka litrów alkoholu. Tak – jeszcze przez rozpoczęciem tej nieoficjalnej części spotkania naukowego. Nie można jednak śmiać się z sytuacji, kiedy w konflikt między pracownikami naukowymi mimowolnie zostaje wplątany młody naukowiec, którego promotor nie jest lubiany.
To po prostu brak profesjonalizmu, panowie profesorowie. Wstyd.
Gdyby ktoś pytał, to temat rozprawy doktorskiej brzmiał „Instytucja plea bargainingu w amerykańskim postępowaniu karnym – między ekonomią a sprawiedliwością”.
Nie widzę najmniejszego związku z obecną sytuacją polityczną w kraju,