W trosce o ochronę bezpieczeństwa danych niemieckie urzędy mają do końca roku zlikwidować konta na Facebooku. W przeciwnym razie tamtejszy federalny organ ochrony danych po prostu im to nakaże. Tymczasem w Polsce rządzący wydają się nie przejmować bezpieczeństwem nawet własnych danych.
Czy konto instytucji na Facebooku może stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa danych osobowych?
Od jakiegoś czasu organy zajmujące się ochroną danych osobowych w państwach europejskich sprawiają wrażenie, jakby zawzięły się na Facebooka. Powodem jest oczywiście niedostateczna, ich zdaniem, ochrona bezpieczeństwa danych na portalu.
Skutki takiego stanu rzeczy są dość ciekawe. I tak na przykład zdaniem norweskiego organu nadzorczego, prowadzenie przez instytucję konta na Facebooku oznacza zbyt duże ryzyko naruszenia praw i wolności wynikających z przepisów RODO. Te mają zastosowanie również wówczas, gdy organizacja korzysta z mediów społecznościowych.
O ile Norwegowie po prostu zrezygnowali z posiadania oficjalnego konta na portalu, o tyle Niemcy poszli o kilka kroków dalej. Tamtejsza agencja zajmująca się ochroną danych osobowych w lipcu zaleciła niemieckim urzędom zlikwidować konta na Facebooku.
Termin na realizację tego zalecenia upływa do końca roku. Od pierwszego stycznia niemiecki federalny komisarz ds. ochrony danych i wolności informacji Ulrich Kelber zamierza zacząć egzekwować jego wykonanie. Tym samym zalecenie stałoby się obowiązkiem.
Facebook ma możliwość uniknięcia masowego likwidowania kont niemieckich urzędów i organizacji. Wystarczy podporządkować się w pełni do przepisów obowiązujących na terenie Unii Europejskiej. Problem od dłuższego czasu stanowi między innymi transfer danych z UE do Stanów Zjednoczonych. W szczególności zaś to w oparciu o jakie ramy prawne takowy się odbywa i jak się to ma do unijnych przepisów o ochronie danych osobowych.
Niemcy każą swoim urzędom zlikwidować konta na Facebooku, polskim politykom chodzi o to żeby portal nie banował za mowę nienawiści
Zarówno Niemcy, jak i Norwegowie wychodzą z założenia, że instytucje publiczne powinny świecić przykładem. Ochrona bezpieczeństwa danych osobowych stanowi dla nich dobro o wiele większe, niż całkiem realne korzyści z korzystania z mediów społecznościowych do komunikacji z obywatelami.
W Polsce najprawdopodobniej żadnemu urzędowi nie przyszłoby do głowy zlikwidować konta na Facebooku z powodu raczej potencjalnego zagrożenia. Wręcz przeciwnie: instytucje państwowe wciąż starają się korzystać z Facebooka do budowy swojego wizerunku. Podobnie zresztą wygląda sprawa osób piastujących ważne stanowiska państwowe. O ile sami politycy brylują raczej na Twitterze, o tyle zdecydowana większość stara się mieć także profil na Facebooku.
Równocześnie polscy decydenci w ogóle nie zaprzątają sobie głowy ochroną nie tylko danych osobowych, ale i istotnych politycznie informacji. Przynajmniej dopóki algorytm Facebooka nie zablokuje któregoś z ich kolegów za ekstremizm albo coś podobnego. Przykładem może być oczywiście sprawa ataku na Michała Dworczyka i jego maile, które wciąż pojawiają się na Telegramie.
Obywatele dzięki temu dowiadują się o sprawach dużo poważniejszych niż kilka przekleństw i trochę ośmiorniczek w szafranie z modnej restauracji. Najbardziej bulwersujący jednak jest fakt, że najważniejsze osoby w państwie preferują załatwiać sprawy państwa za pośrednictwem zwykłych, prywatnych kont pocztowych. I to pomimo posiadania do dyspozycji narzędzi w postaci odpowiednio zabezpieczonych przez polskie służby skrzynek mailowych.
Nawet jeśli uznać działanie niemieckich i norweskich urzędów za nieco paranoiczne, to postępowanie rodzimych decydentów należałoby uznać za co najmniej niefrasobliwe. Podejście do samego Facebooka wydaje się wręcz dziecinne. Najważniejsze co naszych polityków interesuje w kwestii portalu to to, żeby nie blokował postów naruszających standardów społeczności. Być może po prostu poważniejsze sprawy wolą zostawić Brukseli?