Przyzwyczailiśmy się już, że pensje nauczycieli są dużo niższe, niż być powinny. Na dobrą sprawę stwierdzenie, że bardziej się opłaca pracować na kasie w markecie nie jest już niczym odkrywczym. W przyszłości takie podejście państwa może się jednak zemścić. Kto w końcu będzie uczył nasze dzieci za dekadę albo dwie?
Pensje nauczycieli są nieadekwatne do koniecznego wykształcenia i odpowiedzialności wiążącej się z tym zawodem
Spoglądając na dzisiejsze pensje nauczycieli można by się zacząć zastanawiać, jacy szaleńcy wybierają ten zawód. Nauczyciel kontraktowy zarabia dzisiaj 2 830 zł. Płaca minimalna wynosi obecnie 2800 zł a już za kilka miesięcy wzrośnie do 3010 zł. Mówimy przecież o osobie po studiach magisterskich, która musiała już przepracować dziewięć miesięcy w szkole jako nauczyciel stażysta.
Nauczyciel dyplomowany, a więc posiadający najwyższy możliwy do osiągnięcia status w ramach systemu, zarobi trochę lepiej. W tym wypadku pensje nauczycieli wynoszą 4 046 zł. Na takie zarobki można liczyć po przeszło pięciu latach wspinania się po szczeblach kariery i obowiązkowego doskonalenia zawodowego.
Tymczasem początkujący pracownik Lidla zarobi na dzień dobry od 3 550 zł do 4 350 zł. Sieć gwarantuje swoim pracownikom wzrok wynagrodzeń wciągu pierwszych dwóch lat od zatrudnienia, do poziomu od 3 900 zł do 4 800 zł. Pensje zależą w dużej mierze od lokalizacji sklepu i kosztów życia związanych w danym miejscu. W Warszawie pracownik Lidla zarobi więc więcej, niż w małym miasteczku powiatowym.
Podobną politykę płacową prowadzi Biedronka. W tym przypadku początkujący pracownicy sklepów mogą liczyć na zarobki od 3200 do 3600 zł. Po trzech latach pracy stawki rosną do poziomu 3 400 zł – 3 850 zł. Zarobki kasjera w Lidlu są wyższe. Biedronka jednak wciąż płaci więcej, niż wynoszą pensje nauczycieli. Warto przy tym zauważyć, że praca kasjera nie wymaga wykształcenia, w tym pięciu lat studiów. Nie wiąże się również z odpowiedzialnością za zdrowie i życie cudzych dzieci oraz użerania się z całym systemem szkolnej biurokracji.
Skoro zaś pensje nauczycieli od lat pozostają na żenująco niskim poziomie, to prędzej czy później zacznie ich brakować. Wrześniowe niedobory Ministerstwo Edukacji tłumaczyło raczej typowymi dla początku roku ruchami kadrowymi. Problemy jednak już gdzieniegdzie występują, na poziomie poszczególnych szkół. Wydaje się, że problem może się tylko pogarszać.
Nauczyciele są tak naprawdę w tej samej sytuacji, co lekarze i inni pracownicy budżetówki
Kiepska płaca skłania raczej do wyboru alternatywnych dróg kariery. Tymczasem istniejąca kadra nauczycielska nie będzie pracowała w nieskończoność. Prędzej czy później starzy pedagodzy poprzechodzą na emerytury. Co wtedy? Skojarzenia z sytuacją w służbie zdrowia nasuwa się sama. W Polsce już teraz zaczyna brakować lekarzy. Powody są właściwie takie same: niskie zarobki, oraz ciągnące się długie lata lekceważenie ze strony państwa.
Lekarze są oczywiście w dużo lepszej sytuacji. Zapotrzebowanie na ich pracę poza granicami naszego państwa jest dużo większe, niż w przypadku nauczycieli. Nie oznacza jednak, że ci nie mają szans znaleźć sobie bardziej atrakcyjnej oferty na współczesnym rynku pracy.
Żeby system edukacji działał, potrzeba jakieś 700 tysięcy nauczycieli. Bez nich po prostu nie będzie komu uczyć dzieci i młodzieży. Bez funkcjonującego systemu edukacji problemy czeka szkolnictwo wyższe oraz cała gospodarka. Nie wspominając już o wszelkich marzeniach klasy politycznej o kształtowaniu umysłów młodzieży według swojego widzi mi się.
Jak zatrzymać nauczycieli w systemie? Odpowiedź jest prosta: podnieść im pensje do rozsądnego poziomu. Warto przy tym jednak wspomnieć, że nauczyciele to tylko jedna z wielu części składowych tego samego problemu. Oprócz wspomnianych już lekarzy z płacą nieadekwatną do wykształcenia, odpowiedzialności, czy zdrowego rozsądku borykają się także inne sektory budżetówki.
Pracownicy ZUS, sądów, prokuratur, Wód Polskich, Inspekcji Transportu Drogowego, cywilni pracownicy wojska – coraz więcej grup ma serdecznie dosyć polityki wiecznego oszczędzania na zatrudnionych przez państwo. Zwłaszcza, że to jakoś dziwnym zrządzeniem losu na kadrę zarządzającą i politycznych nominantów zawsze pieniądze znajdzie. Kryzys w budżetówce trwa już długie lata. Niestety, nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić.