Jadwiga Emilewicz wycofała projekt ustawy o OZE, tym samym stając się bohaterką gospodarstw domowych chcących zainwestować w fotowoltaikę. Niekorzystne zmiany dotyczące rozliczania się prosumentów z koncernami energetycznymi trafią tam, gdzie ich miejsce: do kosza. Przynajmniej do momentu aż rządzący uchwalą własny projekt.
Emilewicz wycofała projekt ustawy o OZE, bo wprowadzone do niego poprawki wypaczyły jego pierwotny sens
Niekorzystne dla prosumentów zasady rozliczania wyprodukowanej przez nich energii z fotowoltaiki jednak nie wejdą w życie. Wszystko dlatego, że Jadwiga Emilewicz wycofała projekt ustawy o OZE jeszcze zanim ten zdążył trafić pod obrady Sejmu. Wnioskodawca ma prawo wycofać swój projekt ustawy do czasu zakończenia drugiego czytania. Takie rozwiązanie ma na celu chronić interesy autora projektu ustawy, na wypadek gdyby poprawki wypaczyły jego pierwotną intencję. Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia właśnie z takim przypadkiem.
Pierwotny projekt autorstwa Emilewicz miał na celu, jak sama podkreśla, „rozszerzenie możliwości generowania taniego prądu przez gospodarstwa domowe”. Owszem, zrywał on z dotychczasowym sposobem rozliczania się między prosumentem a elektrownią, jednak na zupełnie innych warunkach.
Jak podaje portal Gazeta.pl, w pierwotnej wersji projektu znajdowało się rozliczenie ilościowe, tzw. „net metering”. Kluczowe w takim przypadku byłoby rozliczanie salda netto ilości energii prosumenta. W przypadku dodatniego ten płaciłby według taryfy hurtowej, w przypadku ujemnego – według detalicznej.
Niestety, poprawki do projektu Emilewicz wprowadzały bardzo daleko idące zmiany w fotowoltaice. Rządzący postanowili przyjąć rozwiązanie korzystne dla koncernów energetycznych, tzw. „net billing”. W myśl tych poprawek, prosument miałby po prostu sprzedawać nadwyżki wytworzonej przez siebie energii do sieci po cenach hurtowych, a kupować po cenie detalicznej. Ta, jak się łatwo domyślić, jest dużo wyższa.
Rządzący wydają się być zdeterminowani, by ukrócić wyjątkową opłacalność fotowoltaiki w Polsce
Emilewicz wycofała projekt po burzliwej dyskusji w trakcie posiedzenia sejmowej Komisji do spraw Energii. Jak sama przyznała, przyjęte poprawki znacząco pogarszają rozwój energetyki obywatelskiej. Warto wspomnieć, że zakwestionowane przez Emilewicz propozycje były od dłuższego czasu przedmiotem krytyki ze strony ekspertów, samorządowców, klimatycznych aktywistów i polityków opozycji.
Co dalej z projektem? Była minister rozwoju zaproponowała, by autorzy poprawek po prostu przejęli projekt. Bardzo możliwe, że tak się ostatecznie stanie. Tym samym prace legislacyjne rozpoczną się od zera, co utrudni wejście w życie nowych przepisów od początku przyszłego roku. Rządzący wydają się być jednak zdeterminowani, by wymusić przejście na system net billing.
Wiceminister klimatu i środowiska Ireneusz Zyska przekonuje bowiem, że nagły wzrost liczby prosumentów nie pozostaje bez wpływu na funkcjonowanie sieci elektroenergetycznych. Zauważył również, że Komisja Europejska zaleca właśnie net billing, jako najbardziej sprawiedliwy. Tymczasem Polska ma obecnie najbardziej korzystny sposób rozliczeń prosumentów. Zbyt korzystny, ktoś mógłby stwierdzić.
Jak jest w rzeczywistości? Projekt zakładał, że inwestorzy, którzy zdążyli zamontować fotowoltaikę do końca roku, będą rozliczać się na dotychczasowych warunkach przez 15 lat. Jedynym skutkiem przyjęcia poprawek do projektu Emilewicz byłoby drastyczne zmniejszenie inwestycji w energię słoneczną. Już teraz samorządowcy skarżą się na rezygnacje z fotowoltaiki i perspektywę nakładania na gminy kar umownych przez Komisję Europejską. Wysłanie na śmietnik poprawek niweczących sens projektu Jadwigi Emilewicz było więc bardzo dobrym posunięciem.