W ostatnich dniach byliśmy świadkami zmasowanej kampanii propagandowej ze strony nie tylko rządu, ale i polskich spółek energetycznych. Te próbują okłamać Polaków wmawiając im, że polityka klimatyczna UE odpowiada za drogą energię elektryczną. 60 proc. cen produkcji energii przekłada się na jakieś 23 proc. rachunku, które i tak trafia do budżetu państwa.
To nieprawda, że polityka klimatyczna UE odpowiada za 60 proc. cen energii
Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie wymyśliło sobie „projekt edukacyjny”, który ma za pomocą zmasowanej kampanii propagandowej wmówić Polakom, że to Unia Europejska odpowiada za wysokie rachunki za prąd. Na ulicach pojawiły się stosowne bilboardy, a w gazetach – ogłoszenia. Możemy się z nich dowiedzieć, że „opłata klimatyczna UE to aż 60 proc. kosztów produkcji energii”. Tym samym polityka klimatyczna UE równa się drogiej energii i wysokim cenom. Czy to prawda? Niespecjalnie.
Rządzący i energetyczne spółki Skarbu Państwa bardzo chętnie rozłożą koszty produkcji energii elektrycznej na czynniki pierwsze. Rzeczywiście możemy się z takich porównań dowiedzieć, że koszty emisji CO2 to 59 proc. kosztów produkcji. To nie wszystko, bo następne 8 proc. to koszty odnawialnych źródeł energii i efektywności energetycznej. Też „wina” Brukseli. Do tego dochodzi minimalna akcyza, równie minimalna marża. Oraz pozostałe koszty sięgające 25 proc. W końcu trzeba jeszcze kupić węgiel do elektrowni.
Problem tylko w tym, że koszt produkcji to raptem część ceny prądu. Portal 300gospodarka.pl przedstawił składowe rachunków za prąd oparte o wyliczenia polskiego think tanku Forum Energii. Polityka klimatyczna UE to raptem 23 proc. W międzyczasie unijni urzędnicy ripostowali, że koszt emisji CO2 odpowiada za niecałe 60 proc. kosztów wytworzenia energii, które stanowią raptem ok. 32 proc. całego rachunków płaconych przez Polaków.
Nie da się ukryć, że polityka klimatyczna UE ma niewiele wspólnego z kosztami dystrybucji. Do tego należy doliczyć podatek VAT w wysokości 8 proc., nową opłatę mocową wprowadzoną przez rząd PiS, czy relatywnie niewielkie opłaty: kogeneracyjną, przejściową i OZE.
Jeżeli Polacy uwierzyliby w winę UE, to przestaliby zwracać uwagę na rzeczywistego sprawcę drożyzny – czyli na polski rząd
Po co więc kłamać? Odpowiedź jest bardzo prosta: chodzi tylko i wyłącznie o to, by przerzucić na kogoś innego winę za rosnące ceny energii w Polsce z rządu. Obarczenie nią Unii Europejskiej to raptem dodatek. Niewątpliwie jednak miły, biorąc pod uwagę konflikty rządzących z Brukselą na kilku polach. Ci tymczasem mają całkiem sporo przewin na sumieniu.
Jeszcze do niedawna Polska wręcz fanatycznie trzymała się węgla. Mowa o surowcu wysokoemisyjnym, a więc generującym wysokie koszty. Co prawda nawet w Polsce dekarbonizacja postępuje, jednak Bruksela chciałaby wytyczenia bardziej ambitnych celów klimatycznych. Nasz kraj może i miałby szansę na szybszą transformację energetyczną. Problem w tym, że nasz klimat niezbyt sprzyja masowemu wykorzystaniu OZE. Elektrownię jądrową budujemy zaś od wielu lat i nie widać nie tylko końca, ani też początku budowy.
Teraz nasz rząd robi wszystko co w jego mocy, by zastopować nowy unijny pakiet klimatyczny „Fit for 55„. Nie dlatego, że ma jakąś własną spójną wizję przyszłości europejskiej energetyki. Chodzi bardziej o wewnętrzną opozycję w obozie Zjednoczonej Prawicy w postaci antyunijnie nastawionej Solidarnej Polski.
Warto także zwrócić uwagę na powiązanie cen prądu z wysokimi celami. Widząc takie zestawienie można na moment zapomnieć o innych powodach szalejącej drożyzny. Takich, jak chociażby ceny gazu, paliwa, socjalne rozdawnictwo, rosnąca opresja podatkowa, Polski Ład i pozostałe czynniki nakręcające inflację.
Pieniądze za emisję CO2 trafiają nie do Brukseli, lecz do polskiego budżetu państwa
Zawyżanie rzeczywistego udziału polityki klimatycznej w kosztach elektryczności w Polsce to niej jest jedyne kłamstwo. Trzeba bowiem pamiętać, że pieniądze za emisję CO2 trafiają nie do Brukseli, lecz do budżetu państwa. Gdyby nie te pieniądze, to rządzący mieliby poważne problemy z dopięciem zeszłorocznego budżetu. Polska zresztą sprzedaje prawa do emisji. W zeszłym roku z tego tytułu nasz kraj zarobił nawet 25 miliardów złotych.
Sama polityka klimatyczna UE opiera się na całkiem słusznych założeniach, będących właściwie realizacją funkcji stymulacyjnej podatków. Nie chcemy, by przedsiębiorstwa emitowały dwutlenek węgla? Niech więc płacą za emisję. Dobrze zarządzane przedsiębiorstwo będzie szukać sposobów na jej ograniczenie i tym samym zmniejszenie tego kosztu.
Niestety, polska energetyka nie jest dobrze zarządzana. Zyski z uprawnień do emisji po prostu przejadamy. Na przykład na dodatki osłonowe będące właściwie zagrywką PR-ową rządu. Nie wspominając nawet o marnotrawstwie pieniędzy, chociażby na niepotrzebną awanturę z Czechami o elektrownię w Turowie. Kolejnym przykładem może być budowa elektrowni węglowej w Ostrołęce, której nie skończono i którą trzeba rozebrać. Wisienkę na torcie stanowią rozwiązania skutecznie utrudniające stawianie w Polsce elektrowni wiatrowych, czy uprzykrzające życie gospodarstwom domowym chcącym korzystać z fotowoltaiki.
Tak naprawdę znak równości należałoby postawić gdzie indziej. Drogi prąd i wysokie ceny wynikają nie z polityki klimatycznej UE, lecz z niekompetencji rządzących i fiaska polityki „polskiego państwa dobrobytu”.