Ukraińcy zniszczyli Moskwę w środę, we wczesnych godzinach nocnych. Chodzi oczywiście nie o rosyjską stolicę, lecz o krążownik rakietowy będący okrętem flagowym Floty Czarnomorskiej. To ta sama jednostka, która została wysłana przez załogę Wyspy Węży wiadomo dokąd. Najwyraźniej w końcu znalazła drogę.
Na pewną ironię zakrawa fakt, iż Ukraińcy zniszczyli Moskwę zbudowaną w ukraińskiej stoczni
Wojna w Ukrainie przynosi szereg niespodzianek, w tym także tych bardzo przykrych dla agresora. W środę w okolicach godziny 21 Rosjanie otrzymali kolejny bolesny cios. Otóż Ukraińcy zniszczyli Moskwę skutecznym atakiem rakietowym. Zanim jednak ktokolwiek zacznie się zastanawiać, czy rosyjska stolica podzieliła los starożytnej Kartaginy: chodzi o okręt wojenny.
Źródła ukraińskie poinformowały o skutecznym trafieniu krążownika rakietowego „Moskwa” dwiema rakietami przeciwokrętowymi typu Neptun. Zaowocowało to pożarem i eksplozją znajdującej się na okręcie amunicji. A to wszystko w warunkach sztormowych. Według niepotwierdzonych informacji jednostka miała nadawać sygnał SOS mniej-więcej do północy. Sam okręt miał także przewrócić się na lewą burtę.
Rosyjska agencja TASS potwierdziła, że „Moskwa” została poważnie uszkodzona. Poinformowali również, że przeprowadzono ewakuację całej załogi okrętu, liczącej aż 610 marynarzy. Czego Rosjanie nie potwierdzili, to tego, że przyczyną całej sytuacji były ukraińskie pociski. Co więcej, ewakuację podobno przeprowadzono przede wszystkim przy pomocy łodzi. To źle wróży, biorąc pod uwagę wspomniane trudne warunki pogodowe.
Wygląda na to, że nawet jeśli okręt nie pójdzie na dno, to zostanie na dłużej wyłączony z eksploatacji. Raczej nie wróci więc na ukraińskie wybrzeże. Warto przy tym wspomnieć, że to właśnie „Moskwa” była tym okrętem, który otrzymał wiadomy komunikat od załogi Wyspy Węży. Tym samym jej możliwe zatopienie stanowi wydarzenie wręcz symboliczne. Na pewną ironię zakrawa przy tym fakt, że „Moskwę” zbudowano w stoczni w Mikołajewie, znajdującej się w Ukrainie.
Prawdopodobne zatopienie Moskwy to kolejna oznaka ostatecznego końca krążowników jako klasy okrętów
„Moskwa” to krążownik rakietowy projektu 1164, jeden z trzech ukończonych okrętów tego typu. Jego główne uzbrojenie stanowiły przede wszystkim różnego rodzaju pociski rakietowe. Przede wszystkim służące do zwalczania innych okrętów oraz przeciwlotnicze. Dodatkowo był wyposażony w uniwersalne działo kalibru 130 mm., liczne działka przeciwlotnicze, a także wyrzutnie torped i bomb głębinowych. Krążowniki tej klasy mają długość 186 metrów i wyporność 12 600 ton.
W dzisiejszych czasach krążowniki rakietowe to prawdziwa rzadkość. Klasyczne duże okręty artyleryjskie znane z okresu II wojny światowej już praktycznie nie występują. Rosja wykorzystuje jednostki projektu 1164 oraz jeszcze większe atomowe okręty projektu 1144 – długie na 252 metry, o wyporności aż 26 000 ton.
Dla porównania: jedynym innym państwem oficjalnie wykorzystującym okręty tej klasy są Stany Zjednoczone. Amerykańska flota korzysta z 22 krążowników rakietowych klasy Ticonderoga, które są zauważalnie mniejsze od „Moskwy” i jej siostrzanych jednostek. Mają raptem 172,9 metrów długości całkowitej i wyporność rzędu 9 800 ton. Obecnie rolę krążowników przejmują duże niszczyciele. Trudno nawet powiedzieć, że zatopienie rosyjskiego okrętu miałoby przyspieszyć ten już i tak nieodwracalny proces.
Z całą pewnością zatopienie okrętu flagowego Floty Czarnomorskiej stanowi kolejny cios dla prestiżu rosyjskiej machiny wojennej. Rosjanie prawdopodobnie nie są w stanie w rozsądnym czasie uzupełnić tej straty. Nie dość, że okręty tego rodzaju buduje się latami, to jeszcze trzeba brać poprawkę na możliwości współczesnej rosyjskiej gospodarki. To już w końcu nie czasy ZSRR zasilanego przez szereg zniewolonych państw a kraj Putina – przeżarty na wskroś korupcją.