Ta informacja powinna pojawić się już wiele miesięcy temu: cukiernie i piekarnie zapłacą mniej za gaz. Ogłosił to dziś rano premier. Miał szczęście – akurat znalazł taką, która jeszcze działa. Wszak przecież to przez bezczynność rządu wiele rodzinnych biznesów musiało się zamknąć, bo nie wytrzymały ogromnego wzrostu rachunków.
Piekarnie zapłacą mniej za gaz
Jak tam u was cena chleba? W wielu piekarniach zbliża się ona już śmiało do psychologicznej bariery 10 złotych. Oczywiście za najtańszy bochenek tyle nie zapłacimy, ale przyszłość rodzinnych piekarni rysowała się przez długie miesiące na tyle kiepsko, że klienci mieli uzasadnione powody do obaw. PiS kpiąco wyciągał jedną z wypowiedzi Donalda Tuska, który straszył chlebem za 30 złotych, ale najwidoczniej po zasięgnięciu języka rządzący sami się zorientowali, że ceny mogą faktycznie zacząć lawinowo rosnąć. Dlatego dziś rano premier Mateusz Morawiecki objawił się w piekarni Żytnia w mazowieckiej Dąbrówce. I zapowiedział, że piekarnie zapłacą mniej za gaz.
Chodzi o gwarantowaną niską cenę, wynoszącą 200 złotych i 17 groszy za zużytą megawatogodzinę. Takie stawki mają zacząć obowiązywać dopiero od 1 kwietnia, co oznacza że jeszcze przez dwa miesiące musimy liczyć się ze stopniowymi podwyżkami cen pieczywa. Potem, wiosną, ma nastąpić ulga, choć na pewno nie natychmiastowa. Śmiem wręcz twierdzić, że obniżki cen będą minimalne, bo piekarnie i cukiernie i tak będą musiały sobie jakoś zrekompensować wcześniejsze ogromne obciążenia. Wszystko dlatego, że ceny gazu dla firm od wielu miesięcy utrzymują się na wysokich poziomach, powodując upadek wielu małych biznesów. Szczególnie właśnie z branży gastronomicznej.
Dlaczego tak późno?
W roku wyborczym wszystko wiąże się z kampanią. Wprowadzenie niższych stawek za gaz od 1 kwietnia, jak wspomniałem, nie oznacza automatycznych obniżek cen pieczywa. Ale po kilku miesiącach różnica może zacząć być dostrzegalna. A PiS marzy o spotach wyborczych pokazujących jak to za jego rządów, mimo kryzysu energetycznego i „putinflacji” Polki i Polacy z radością wychodzą z piekarni z chlebem za 5 złotych. Co z tego, że z powodu bezczynności rządzących przez długie miesiące ci sami obywatele byli zmuszeni do ponoszenia ogromnych wydatków przy okazji najzwyklejszych, codziennych zakupów? I jakie znaczenie ma to, że wiele biznesów tak trudnego czasu już nie przetrwało? Kiedy władza walczy o jej utrzymanie za wszelką cenę, takie rzeczy nie mają znaczenia. Liczy się chleb, który – dzięki dzielnemu premierowi – nie jest za „dychę”.