Polacy muszą się już wyleczyć ze swoich narodowych kompleksów, w 2023 roku nie możemy sobie pozwolić na to, żeby co i rusz przyjeżdżał do nas jakiś futbolowy Stan Tymiński, każdego pouczał, kompromitował się gorzej od rodzimych trenerów, a na końcu jeszcze sami sobie mówimy, że – gdy już sobie uciekł – to to my nie byliśmy godni.
Fernando Santos jest jako trener Mistrzem Europy, to prawda. Tylko mówimy o turnieju, w którym drabinka ułożyła się tak, że tym Mistrzem Europy mogła zostać nawet – nawet w swoim primie wcale nie aż taka mocna – Polska. Mówimy o turnieju, w którym Portugalia ledwo wyszła ze swojej grupy, a uratował ją przebłysk… trudno powiedzieć czy bardziej irytacji, czy geniuszu… w wykonaniu Cristiano Ronaldo. Z pamiętnego finału z Francją pamiętam zresztą właśnie Cristiano Ronaldo energicznie wydającego polecenia z trenerskiej ławki, motywującego swoich kolegów z drużyny oraz nieśmiało mu wtórującego szkoleniowca, będącego kompletnie na drugim planie. Być może trenerskiej ławki Ronaldo zabrakło w kolejnych turniejach, bo każdy był dla Portugalii – biorąc pod uwagę potencjał kadrowy – mniej lub bardziej kompromitujący.
Protekcjonalni sprzedawcy bajery
I ja nie winię Cezarego Kuleszy, że chciał nam ściągnąć do kadry szkoleniowca, który choć pasywnie otarł się o wielką piłkę, a przynajmniej nie był aktywnym członkiem mafii piłkarskiej, która przez lata rujnowała w Polsce tę małą piłkę. Tego chciał naród, tego wymagała sytuacja.
Ale Santos, podobnie jak Sousa, to jedynie drugi garnitur nawet portugalskich trenerów. Sousa zamieszany w skandale i aferki uciekał w fatalnej atmosferze praktycznie z każdego klubu, który bez sukcesów prowadził. Santosowi udało się przezimować w Portugalii, ale bardziej dzięki przypadkowym zasługom Euro 2016, niż realnemu talentowi. Jego wyniki były słabe. Bardzo mnie zatem wkurzało, że portugalscy trenerzy przyjeżdżali do bogatej, nowoczesnej, cywilizowanej Polski z niezłymi piłkarzami i traktowali nas protekcjonalnie, niczym jakiś Bantustan, który dopiero co dorobił się siatek w bramkach.
Zamiast widzieć dobrze opłacanych pracowników, dostawaliśmy futbolowych kołczów, którzy afiszowali się swoim lenistwem, unikaniem obowiązków i pouczaniem nas o sprawach oczywistych. W tym nawale mądrości brakowało tylko jednego. Wyników, które miał chociaż – przynajmniej na początku – Leo Beenhakker. No i Beenhakker przychodził jednak do innej Polski, w której faktycznie dopiero co montowano siatki i stadiony.
Portugalski problem sam się rozwiązał
Piszę te słowa w nawiązaniu do jednej z najważniejszych wydarzeń w konstytucyjnym porządku Rzeczypospolitej, czyli pogłosek o zmianie szkoleniowca. Fernando Santos podobno miał otrzymać zawrotną ofertę z Arabii Saudyjskiej i tropem sporej części europejskiego światka – planuje ją przyjąć. Dzięki Allahowi!
Napoleon potrzebował 100 dni, by odbudować swoją potęgę i raz jeszcze spróbować zawładnąć Europą. Fernando Santosowi wystarczyło pół roku, by skompromitować się doszczętnie, do tego stopnia, że Polacy z napastnikami Juventusu i Barcelony w składzie, drżą dziś przed pojedynkiem z Wyspami Owczymi, o których nie wiadomo nawet czy stawią się pierwszym garniturem, bo w kraju trwa sezonowy połów łososia. Atmosfera i oczekiwania sportowe tej kadry nie były tak niskie od czasów, gdy zawodników do niej wyławiało się z KSZO Ostrowiec Świętokrzyski.
Wszystko to oznacza, że Arabowie właśnie chcą nam wyświadczyć piękną przysługę i za sporym – mam nadzieję – odszkodowaniem uwolnić PZPN z gigantycznego kontraktu dla odpalającego papierosa od papierosa dyletanta, który obraża intelekt i uczucia estetyczne polskiego kibica. Ktoś kiedyś powiedział, że Cezary Kulesza to taki „polski Zbigniew Boniek”, ale przecież z daleka widać, że to nieosiągalny dla niego status. Natomiast nad wyraz mocno sprzyja mu szczęście, które pozwala się uwalniać od problemów z portugalskimi selekcjonerami w taki sposób, że PZPN tylko na tym zarabia.
Apeluję o elementarną godność polskiego kibica
Czytam od rana opinie, że Santos ucieka z Polski, bo przestraszył się bałaganu w PZPN. To nieprawda. Santos przestraszył się, że PZPN będzie mu płacił mniej, niż arabski właściciel. W przeciwnym wypadku jeszcze wiele tytoniu zostałoby wypalone, zanim ktoś w końcu podziękowałby mu za współpracę, bo sam by tego nie zrobił, choćby samego Fryzjera na kolanach musiał wozić samolotem. Dość już mam słuchania wywiadów o tym czego to jeszcze Santos w swojej karierze nie widział, bo gość przytula 12 baniek rocznie za to, żebyśmy to my mogli oglądać rzeczy, których dotąd nie widzieliśmy. Portugalczykowi pomyliła się rola usługodawcy z usługobiorcą.
Porażką jest to, że polski kibic gotów jest w polskim kompleksie uwierzyć, że to nie z facetem, który dał się ograć Czechom i Mołdawii jest coś nie tak. Że to nasza wina, a teraz za karę nie będziemy mogli czerpać z mądrości tej nikotynowej szkoły futbolu.
I choć nie da się teraz powiedzieć, że Fernando Santos na pewno ucieka do Arabii Saudyjskiej, ponieważ szkoleniowiec nie odbiera od nikogo z PZPN telefonu (xD), to jednak nie da się ukryć, że tego typu okazji polska piłka przegapić nie może. W grze są wielkie pieniądze i potencjalnie trener, który będzie miał szanse pokonać Wyspy Owcze.