Główny Urząd Statystyczny opublikował wreszcie dane ze spisu powszechnego z 2021 r. dotyczące przynależności do poszczególnych wyznań. Sytuację Kościoła Rzymskokatolickiego można podsumować sformułowaniem znanym z popularnego dowcipu o profesorze, wyniku egzaminu i eufemizmach: nie jest dobrze. Odsetek katolików w Polsce spadł do 71,30 proc.
Nie ma już jak odwracać kota ogonem. Dane z ostatniego spisu powszechnego są jednoznaczne
Aż trudno uwierzyć, że od ostatniego spisu powszechnego minęły już dwa lata. Zwłaszcza że Główny Urząd Statystyczny dopiero co opublikował wyczekiwane dane dotyczące przynależności do poszczególnych wyznań. Czemu wyczekiwane? Tak się bowiem składa, że ostatnia dekada upłynęła pod znakiem drastycznych zmian w podejściu Polaków do własnej religijności. Równocześnie mogliśmy obserwować ścisły sojusz Kościoła i partii rządzącej. Jak to wszystko wpłynęło na odsetek katolików? Dokładnie tak, jak można to było przewidzieć: fatalnie.
Dane ze spisu powszechnego z 2011 r. wskazywały, że 12 lat temu w Polsce było aż 87,58 proc. ludności. W spisie z 2021 r. odsetek katolików wyniósł już jedynie 71,30 proc. W liczbach bezwzględnych będzie to dokładnie 27 121 331 osób. Oznacza to błyskawiczny wręcz odpływ wiernych. Na dobrą sprawę trudno już bronić domniemania, zgodnie z którym Polak jest katolikiem. W końcu już niemal jedna trzecia ludności nie deklaruje się otwarcie jako wierni dominującego wyznania w Polsce.
Ktoś mógłby oczywiście argumentować, że przecież wynik 71,30 proc. dotyczy wyłącznie tych respondentów, którzy udzielili odpowiedzi na pytanie o swoje wyznanie. Mam jednak dla tego kogoś złe wieści. Zarówno w tym spisie powszechnym, jak i w poprzednim, odsetek osób udzielających odpowiedzi na to pytanie był identyczny i wynosił 91,30 proc. Równocześnie chyba tylko najbardziej odklejeni od rzeczywistości fanatycy będą się zarzekać, że z pewnością w tych wszystkich odmowach chodzi o katolików, którzy boją się prześladowań za wiarę.
Spośród wszystkich postaw religijnych w Polsce na drugim miejscu znajdziemy osoby, które otwarcie deklarują brak przynależności do żadnego wyznania. Ich odsetek wyniósł 6,87 proc. Na trzecim miejscu są prawosławni z wynikiem 0,40 proc. Świadkowie Jehowy są czwartym wyznaniem w Polsce. Do tego Kościoła należy 0,29 proc. respondentów.
To, że ktoś deklaruje się jako katolik, nie oznacza jeszcze, że przejmuje się jakoś bardzo kościelnym nauczaniem
Ze spisowych ciekawostek warto wspomnieć, że liczba zadeklarowanych czcicieli Latającego Potwora Spaghetti przebiła liczbę polskich muzułmanów. Tych pierwszych w spisie powszechnym znajdziemy 2312, tych drugich zaś 2209. Trzeba jednak brać poprawkę na to, że jeśli ktoś w naszym kraju faktycznie może się obawiać jakichś prześladowań, to będą to właśnie wyznawcy islamu. Zadeklarowanych rodzimowierców w spisie znajdziemy zaledwie 2039. Kategoria „inne” obejmuje ponad 40 tysięcy osób.
Dane jasno podpowiadają, że z punktu widzenia religijności Polaków, istotni z punktu widzenia statystycznego pozostają wyłącznie katolicy. Ich spadający odsetek to nie koniec złych wiadomości dla Kościoła. Nie sposób w końcu nie zauważyć, że zadeklarowanie się jako katolik nie jest wcale równoznaczne z poczuwaniem się do przestrzegania wszystkich kościelnych nakazów i zakazów.
Nie ma się co oszukiwać: religijność Polaków jest stosunkowo płytka i ma charakter w dużej mierze kulturowy. Najczęściej jako katolików wychowali nas rodzice lub dziadkowie, wyrastaliśmy w cywilizacji o silnym chrześcijańskim rodowodzie. Równocześnie z sondażu CBOS również z 2021 r. wynika, że 62 proc. z nas akceptuje seks pozamałżeński i antykoncepcję, 63 proc. nie ma nic przeciwko życiu w konkubinacie, a 51 proc. akceptuje rozwody. Obecnie w nabożeństwach uczestniczy jakieś 28,3 proc. wiernych, a komunię świętą przyjmuje ok, 12,9 proc. osób. Zastanawianie się nad znajomością prawd wiary w narodzie byłoby właściwie kopaniem leżącego.
Prawdę mówiąc, nie ma się co dziwić. Polski Kościół mniej-więcej od śmierci papieża Jana Pawła II stanowi intelektualną pustynię. Jest tak źle, że duchowni zaczęli przeszczepiać na polski grunt praktyki zapożyczone przez misjonarzy od afrykańskich szamanów. Mam na myśli między innymi rytualne palenie książek o Harrym Potterze przez niektórych duchownych z powodu rzekomych „furtek złego ducha”. Powodów do powszechnego zgorszenia kościelną postawą znajdziemy dużo więcej.
Postawmy sprawę jasno: spadający odsetek katolików w Polsce to w dużej mierze wina postawy samego Kościoła
Kościół w Polsce ma obecnie do zaoferowania swoim wiernym głównie proste, ludyczne rozumienie wiary przemieszane z kultem polskiej tradycji, ocierającym się wręcz o niezdrowy nacjonalizm. Nic więc dziwnego, że duchowni wpadli w objęcia Prawa i Sprawiedliwości. Politycy Zjednoczonej Prawicy stali się w pewnym momencie częstymi gośćmi na kościelnych ambonach. W zamian Kościół ma się w Polsce PiS niczym pączek w maśle pod względem finansowym.
Kolejnym problemem ze styku religii i polityki jest nieumiejętność odcięcia się Kościoła od świeckich fanatyków zaangażowanych politycznie. Skutkowało to wplątaniem Kościoła w ogólnonarodową awanturę o zakaz aborcji embriopatologicznej. Podobnie jest zresztą z zakazem handlu w niedzielę, nagonką na osoby LGBT, czy domaganiem się zaostrzenia kar za znieważanie uczuć religijnych. W żadnym z tych wypadków Kościół nie potrafił powiedzieć swoim radykalnym owieczkom „nie”, czy nawet „nie mieszajcie nas w to”.
Trzeba także wspomnieć o skupieniu się na szóstym przykazaniu, które momentami granicz wręcz z obsesją. Tak się składa, że równocześnie duchowni udają, że nie dostrzegają siódmego przykazania „Nie kradnij”. Przynajmniej wtedy, gdy trzeba by wezwać swoich politycznych sojuszników o opamiętanie.
Równocześnie Episkopat niespecjalnie próbuje rozwiązać problem rozliczenia się ze skandali seksualnych. Doszło do tego, że bp Grzegorz Kaszak nie dostrzegł ironii we wzywaniu wiernych do modlitwy za obolałych i zawstydzonych księży w kontekście homoseksualnej orgii, którą sobie urządzili.
Wszelkie sygnały ostrzegawcze są przez duchownych ignorowane. Spada liczba chętnych do nauki w seminariach, lekcje religii w liceach pustoszeją. Biskupi tymczasem zwalają winę za laicyzację Polski i spadający odsetek katolików na wszystkich i wszystko, tylko nie na siebie samych. Winny ma być Netflix, konsumpcjonizm, Tusk, lewica, ideologia gender, Marks z Engelsem. Aż dziwne, że nie plamy na Słońcu i upał na ulicy. W rzeczywistości Kościół robi to sobie sam. W tym tempie za 20 lat katolicy w Polsce będą już wyraźną mniejszością. Żeby nie było, że nie ostrzegaliśmy!